Spis treści

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Swatki #7 - multipairing

Spóźniłam się tylko troszkę nie zabijajcie błagam
No, jest. Niekanonicznie jak zwykle. Ale kij. Dedykacja dla Kluski i Agnieszki, z podziękowaniami za inspiracje, jeśli chodzi o Aomine i Kagamiego. Nastawiam się na krytykę. Tylko nie krytykujcie Atsushiego, okej? ;;;
Ach, dostałam nową nominację do LBA, za którą bardzo dziękuję kochanej Mariyako <3 Wszystkich zapraszam do zakładki "LBA" na górze.
A teraz... Indżoj, jeśli zdołacie.
*


Yousen w dwuosobowych grupach wyruszyło w teren. Murasakibara i Himuro oczywiście byli razem – mieszkali w jednym pokoju i wydawali się znosić się nawzajem (Tatsuya był prawdopodobnie mniej zagrożony zmiażdżeniem przez Atsushiego niż inni) i teraz truchtali w odległości niecałego metra od siebie. Kiedy odbiegli na tyle daleko, żeby znaleźć się poza zasięgiem czujnego wzroku (i miecza) Araki, Murasakibara wyciągnął z kieszeni spodni naprawdę dużą (jakim cudem ona się tam zmieściła?) paczkę z cukierkami, otworzył ją i zaczął jeść, nie zatrzymując się.
- Atsushi… - Himuro popatrzył na niego z zaskoczeniem – Jakim cudem udało ci się to przemycić?
- Pod koszulką nie było widać. Przecież jest długa.
- Zaraz… To jaki to jest rozmiar? – chłopak zrobił wielkie oczy.
- Nie wiem. Duży. – Tatsuya pokiwał głową i zamilkł. Nieco dziwnie czuł się w obecności Atsushiego, od kiedy mieszkali razem. I spali w jednym łóżku. Podejrzewał, że inne dwójki, którym w udziale przypadł taki pokój, sypiały, nawet się nie dotykając, a oni… Cóż, Atsushi rozkładał się na całym łóżku, więc Himuro spał na jego ramieniu, jakby objęty nim za szyję. Co było naprawdę niezręczne. I, co dziwne, nie mógłby absolutnie szczerze powiedzieć, że mu to przeszkadza. Było ciepło i z jakiegoś powodu czuł się bezpieczny. Kiedy towarzyszy ci osoba mająca dwieście osiem centymetrów wzrostu i zachowująca się jak ogromny, sadystyczny misiek, wkrótce jest jedyną rzeczą, której się obawiasz.
Co nie zmienia faktu, że było to dziwaczne. I nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. A Atsushi… Cóż, nie pomagał.
                Nie wiedzieli, ile już biegną, bo żadne z nich nie zabrało ze sobą zegarka. W każdym razie dosyć długo. Himuro nie męczył się za bardzo, bo trenował tak ciężko, że był już przyzwyczajony, ale Murasakibara, chociaż ćwiczeniem nadal przejmował się tylko wtedy, gdy Tatsuya mu kazał, i tak wydawał się w ogóle nie zużywać energii. Ale czego można spodziewać się po chłopaku, któremu koszykówka przychodzi tak naturalnie jak oddychanie? Żadna ilość treningu nie mogłaby zatrzeć różnicy między nimi. Himuro był tak pozbawiony talentu, jak to tylko możliwe. Słabowite dziecko, które kiedyś zapragnęło grać w koszykówkę. I od tej chwili poświęcało jej każdą wolną chwilę, aż stało się naprawdę dobre. Momentami nawet genialne. Ale on i Atsushi byli niewyobrażalnie różni – jeden zakochany w koszykówce i trenujący, kiedy tylko się dało, drugi urodzony z darem do niej, ale zachowujący się, jakby w ogóle go nie obchodziła.
                Ale go obchodziła. Musiała. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że zdołał wejść do Strefy? I to, że nawet, gdy chciał ją porzucić, nie był w stanie?  Zawsze ją kochał. Przecież nie zostałby w drużynie tylko dlatego, że Himuro mu kazał. Tak jakby mu na nim w ogóle zależało, przecież to śmieszne. Ciężko sobie wyobrazić, by Murasakibara się do kogoś przywiązał. Może dawniej do Akashiego, ale teraz… Może od czasu przegranego meczu z Seirin trochę się zmienił, ale nie aż tak, prawda? Chociaż ciężko się dowiedzieć, co naprawdę czuje, ale…
- Muro-chin – odezwał się obiekt jego zastanowienia, przerywając mu tok myślenia – chcesz jednego? – podsunął mu pod twarz torebkę z cukierkami.
- Zaraz… Naprawdę się ze mną dzielisz? – zdziwił się niższy chłopak. Przecież Murasakibara nigdy i nikomu nie oddaje swoich słodyczy. Chyba.
- Bierz, Muro-chin! Bo…
- Tak, już biorę. Dziękuję, Atsushi. – Himuro zdecydował się na wiśniowy, wiedząc, że o zabranie truskawkowego środkowy Yousen mógłby się obrazić, bo to jego ulubione. Zaraz, dlaczego on w zasadzie pamięta takie rzeczy?
                Ciężko stwierdzić, ile tak biegli, bo po pewnym czasie Himuro przestał zwracać uwagę na cokolwiek. Na trasę. Na Atsushiego. Na to, że biegnie. I na to, że na ścieżce, na której się znajdowali, jest spory uskok, który lepiej przejść ostrożnie.
                Murasakibara zauważył, że jego towarzysz, który trochę go wyprzedził, dobiega do uskoku, ale był przekonany, że ktoś taki jak Muro-chin zauważy to i zejdzie, uważając. I zorientował się o sekundę za późno, że chyba tak nie będzie. Himuro opadł na ziemię i leżał tam, nie dając znaku życia.
- Muro-chin? Muro-chin! – gigant podbiegł do tamtego, zeskoczył i ukląkł przy nim. Zaskakująco delikatnie obrócił go na plecy i zobaczył, że z jego czoła cieknie strużka krwi. Zaraz, co powinno się robić w takich sytuacjach? Atsushi miał zwyczaj spać na lekcjach, więc w jego pamięci zostały tylko strzępki informacji. Powinien chyba… Sprawdzić, czy serce bije? Przyłożył wielką głowę do piersi tamtego i usłyszał uderzenia. Bije. A oddech… Było coś takiego jak sztuczne oddychanie, ale jak się to robiło? I ile razy? Przyłożył bez wahania usta do warg Himuro i spróbował wpuścić powietrze. Wydawało się, że jest ciepły i wydycha powietrze, więc wyglądało na to, że żyje. Nie zastanawiając się dłużej, wziął go na ręce, dziwiąc się, jaki jest lekki, i najszybciej, jak był w stanie, ruszył w kierunku, z którego niemal na pewno przyszli. Nie mógł pozwolić, by Muro-chinowi coś się stało. Bo z jakiegoś powodu się do niego przywiązał. Nie rozumiejąc nawet do końca, co to może znaczyć.
                Całe szczęście, że Araki miała dobry wzrok. Gdyby nie to, w życiu nie znaleźliby Murasakibary z Himuro w ramionach pałętającego się gdzieś po plaży i idącego w zupełnie niewłaściwym kierunku.
- Murasakibara? Chodź tu!
- Ara-chin? Muro-chinowi coś się stało, pomóż!
                Himuro na moment się ocknął, nadal się nie ruszając. Zorientował się, że leży podtrzymywany przez duże dłonie Murasakibary i odrobinę się uspokoił, wiedząc, że akurat teraz nic mu nie grozi, bo Atsushi wszedł w tryb *chronię Muro-china przed złym światem*. Mógłby zastanowić się, dlaczego tak jest, ale znowu stracił przytomność.
                Później działo się dużo – Tatsuyę przyniesiono do obozu, zabrano do pielęgniarki, ocucono, opatrzono (na szczęście okazało się, że nic bardzo poważnego mu nie jest) i wypuszczono ze słowami, żeby uważał i teraz odpoczął, a Alex obserwowała to wszystko ze zmartwieniem, ale też żywym zainteresowaniem. Zaś Murasakibara siedział przed drzwiami gabinetu pielęgniarki z miną obrażonego pięciolatka, bo nie wpuszczono go do środka. A potem Himuro wyszedł, lekko się chwiejąc, z bandażem na pół głowy („na wszelki wypadek” – powiedziała pielęgniarka), ocierając łzy, tak, aby nikt nie zauważył, bo przecież to głupie, psuć swoją opinię nieokazującego emocji chłopaka przez dziurę w głowie, i Murasakibara niezgrabnie złapał go i przytulił, zszokowanego, po czym musnął lekko wargami jego czoło. Alex, nie wierząc w to, co widzi, wyciągnęła telefon, żałując, że nie ma przy sobie aparatu Momoi, i zaczęła robić zdjęcia.
- Chodź, Muro-chin, musisz odpocząć – rzucił Atsushi, po czym dodał z urazą w głosie – Martwiłem się  o ciebie.
- Co takiego?
- To, co słyszysz!
Po chwili krępującego milczenia wyższy z nich nachylił się i szepnął drugiemu do ucha:
- Muro-chin, nie płacz już.
- O co ci chodzi? – spytał tamten instynktownie.
- Nie wiem, co robić kiedy płaczesz. – Nie zwrócił uwagi na jego udawane zadziwienie. – Więc, proszę, Muro-chin… Nie płacz już więcej.
***
                Wszystko zaczęło się od tego, że ktoś z drugiego składu Seirin (czyżby Koga?) skombinował skądś sake. I nie wiadomo jakim cudem nikt spośród trenerów tego nie zauważył. Na dodatek sake wcale nie było mało. I w ten sposób w jednym z największych pokoi, tym zamieszkiwanym przez Kuroko, Izukiego i resztę Seirin (poza Kagamim, Kiyoshim i Hyuugą) znalazło się całkiem sporo obozowiczów, w tym Takao wraz z zaciągniętym niemal siłą Midorimą, Kise i Kasamatsu, Hyuuga (Kiyoshi z jakiegoś powodu gdzieś zniknął), wszyscy mieszkańcy pokoju poza Furihatą, którego widziano z Akashim jakiś czas temu, najróżniejsi zawodnicy ze wszystkich sześciu drużyn, Aomine i Kagami, którzy nie przepuściliby takiej okazji na napicie się na co dzień unikanego (w przypadku Kagamiego ze względu na pilnującą go Alex, w przypadku Aomine – na Satsuki) alkoholu, a także, co mogło się wydawać nieco zaskakujące, samej Satsuki, która stwierdziła, że jest już zmęczona pilnowaniem wszystkiego i musi sobie odpocząć. Himuro odpoczywał w swoim pokoju, był tam również Murasakibara, który prawdopodobnie spał albo jadł – ciężko wyobrazić sobie, żeby akurat teraz miał robić coś innego niż to, czym zajmował się przez dziewięćdziesiąt procent wolnego czasu.
                Atmosfera szybko stała się luźna – ktoś puścił cicho muzykę z telefonu, ktoś wyciągnął przekąski, wszyscy po paru łykach sake stawali się bardziej otwarci i przyjaźni… Kuroko nie pił i tylko siedział z boku, obserwując. Jego czujnym oczom nie umknął też fakt, że Momoi tylko udawała, że pociąga pełne łyki, w rzeczywistości pijąc tylko odrobinę. To prawda, domyślał się, już, co dzieje się na tym obozie i dlaczego wszystkie drużyny nagle wyjechały razem, ale jeszcze nie zamierzał przeszkadzać. Prawdę mówiąc, uznał to za całkiem interesujące.
                Nagle rozbrzmiały w powietrzu słowa popularnej piosenki, zafałszowanej tak straszliwie, że gdyby uczestnicy zabawy nie mieli teraz znacznie zwiększonej przez alkohol tolerancji, zapewne pękłyby im bębenki. Takao i Kise stali na stole podtrzymując się nawzajem i usiłowali śpiewać. Ryouta już ledwie trzymał pion, drugi radził sobie lepiej, co nie znaczy, że dobrze. Słowa ciężko było rozpoznać, melodię zresztą też, ale trzeba im oddać – starali się bardzo. Midorima i Kasamatsu usiedli naprzeciwko siebie na fotelach z ponurymi minami, wyglądając jak dwuosobowe bractwo tsundere. Momoi, która brylowała w towarzystwie, będąc jedyną dziewczyną, zaczęła robić zdjęcia.
- Momocchi, tttylko nygdzje tego nje publikuy…-powiedział Kise mało wyraźnie.-To zagrosiłoby mojey kair…kari...
- Nie zrobiłabym niczego, co zaszkodziłoby twojej karierze, Ki-chan!
-Supeer – odparł ten i wrócił do śpiewania. I pewnie śpiewaliby tak jeszcze długo gdyby nie nie do końca zrozumiałe wrzaski spod drzwi. Bardzo głośne. Niemal wszyscy odwrócili się, by ujrzeć Aomine i Kagamiego – z jednej strony drących się na siebie, co wskazywałoby na to, że są na siebie wściekli, ale z drugiej obejmujących się w cokolwiek dwuznacznej pozycji. Z użyciem wszystkich ośmiu posiadanych przez nich kończyn, przy udziale kilku innych stykających się części ciała.
                To, co mówili, nie było najwyraźniejsze, ale brzmiało jak połączenie dużego napalenia (co spowodowało zasadnicze „wtf” na twarzach większości obecnych) z jeszcze większym wkurwieniem. Po chwili zaczęli się jeszcze turlać (nie tarzać – po prostu przetaczać, cały czas zwarci w uścisku) i zatrzymała ich dopiero Momoi, kładąc stopę na Aomine, który aktualnie znajdował się na górze i udając, że jest wkurzona, choć w rzeczywistości raczej miała ochotę zacząć piszczeć.
- Dai-chan! Kagamin! Co wy wyprawiacie?! – Daiki oderwał się od niewątpliwie fascynującego zajęcia, jakim było jeżdżenie ręką podejrzanie blisko tyłka Kagamiego i spojrzał na dziewczynę nieprzytomnie.
- Satsuki…? – nachyliła się i popatrzyła obydwu w oczy.
- Pijani w trzy… Bardzo. Idę ich odprowadzić i zadbać, żeby poszli spać. Wrócę za jakiś czas – rzuciła i złapała obydwu za koszulki, wyciągając z pokoju. Na szczęście prawie nie była pijana, zaś oni bardzo, więc nie byli w stanie do końca panować nad swoimi ruchami. Doprowadziła obydwu do ich łóżka (oczywiście mieli otwarte drzwi) i bezpardonowo na nie pchnęła.
- Spać. Albo robić co chcecie, tylko po cichu. Dobranoc. – Wyszła z pomieszczenia, ale nie oddaliła się, tylko usiadła metr od drzwi na parapecie okiennym z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
                Tymczasem trenerzy, którzy w końcu zorientowali się, że w jednym z zamieszanych przez uczniów skrzydeł budynku dzieje się coś dziwnego, zmierzali właśnie w stronę pokoju, w którym odbywała się cała zabawa. Ciężko było nie usłyszeć chóru głosów, które przyłączyły się do Takao i Kise, cały czas usiłując zaśpiewać jedną i tę samą piosenkę.
*
Ciąg dalszy nastąpi.
I teraz rozkminiajcie sami, co jest kanonem, a co nie.
Ktoś prosił o zdjęcie z aparatu Momoi, łapcie:

niedziela, 12 kwietnia 2015

Swatki #6 - multipairing.

Notka na czas, świat się wali, dwugłowe cielęta się rodzą, kometa lata, a Aomine wybielał. Czy jakoś tak.
I wyczekiwany przez niektórych rozwój akcji. A z jakich pairingów? Zobaczycie. I tak to chyba oczywiste ;-;
Jestem gotowa zadedykować to każdemu, kto napiszę mi ImaHanę. Albo chociaż jakąś znajdzie. ImaHana. SZYBKO.
Pamiętajcie, żeby wyrazić opinię!
Akasz niekanoniczny fchuj, ostrzegam.
*


W czasie przerwy poobiedniej Riko i Momoi zamknęły się w pokoju, aby zrobić naradę wojenną. W końcu był już trzeci z dziesięciu dni wyjazdu, należało pchnąć wydarzenia do przodu. Tylko jak?
- Musimy ocenić, która para może najszybciej dojść do skutku – Riko była rzeczowa jak zawsze. – Musimy przeanalizować, co się ostatnio działo.
- Dobra. Zacznijmy od Dai-chana i Kagamina, okej?
- Okej. Coś pomiędzy nimi jest, ale nie wiem, czy to to coś, o które nam chodzi.
- Wiesz… Od nienawiści do miłości…
- Tak, tak. Ale to nie takie proste. Ich trzeba jeszcze trochę poobserwować. Dalej… Kise i Kasamatsu?
- Tu idzie nieźle! Widziałaś, jak zachowuje się Ki-chan? Zwłaszcza po tym, co „przypadkiem” zrobiła Alex-san dziś rano. Wiesz, o co chodzi? Oczywiście mogłaś się nie zorientować, bo przecież…
- Cicho! Tak, wiem, o co chodzi. Wydaje mi się, że tu są szanse, ale co zrobić, żeby je zwiększyć… Możesz trochę ich poobserwować?
- Z chęcią – uśmiechnęła się Satsuki.
- No, super. Murasakibara i Himuro?
- Nie wiem… Zachowanie Mukkuna jest takie dziwne. Nigdy nie umiem stwierdzić, czy czuje coś do Himuro, czy przytula się do niego, bo ładnie pachnie.
- Dokładnie! Ale szczerze, skoro w ogóle go przytula, to i tak jest nieźle… Tylko co tu zrobić? Trzeba pogadać z Alex-san.
- Dalej… Midorin i Takao. Tutaj… Dobrze zrobiłaś, każąc im się wtedy trzymać za rączki. Coś z tego wyjdzie. Akashi i Furihata…
- Kuroko rozmawiał z Akashim w sprawie jego dziwnego przyglądania się Furihacie i teraz być może Akashi pójdzie wyjaśnić sprawę do Furiego. A jeśli chodzi o Kiyoshiego i Hyuugę, to… Ciężko stwierdzić. Popracuję jeszcze nad nimi.
- Zaraz… Akashi teraz idzie do Furihaty? Teraz? Kiedy obydwie mamy wolne?
- Tak…-Aida zrozumiała, o co chodzi tamtej. Popatrzyły na siebie, kiwnęły głowami i błyskawicznie wybiegły z pokoju.
***
                Akashi chodził w stronę plaży i z powrotem, zastanawiając się nad tym, co wczoraj powiedział mu Kuroko.
Podszedł do niego wczoraj, niemal dokładnie dwadzieścia cztery godziny temu, i zagadnął:
- Akashi-kun?
- Tak, Tetsuya?
- Chodzi o Furihatę – te trzy słowa sprawiły, że od razu przyciągnął uwagę Seijurou. – Ostatnio często się mu przyglądasz, prawda?
- Tak?
- Tak. Akashi-kun, on chyba się trochę boi. Twojego wzroku i tego, że nagle zacząłeś tak zwracać na niego uwagę.
- Już wcześniej zwracałem uwagę na Koukiego. Jest… Interesujący.
- W jaki sposób cię interesuje? – Akashi spojrzał na Kuroko czujnie.
- Dlaczego pytasz, Tetsuya?
- Bo chcę mu pomóc. Ostatnio drugi raz przez ciebie zemdlał. Twoje oczy… Chyba działają na niego hipnotyzująco.
- Naprawdę? To interesujące. Tetsuya, uważasz, że powinienem to z nim wyjaśnić?
- Myślę, że tak. Tylko, Akashi-kun… Nie przestrasz go. Bądź z nim ostrożny.
                A potem Tetsuya uśmiechnął się zagadkowo. I teraz Akashi rozważał, czy faktycznie powinien porozmawiać z Koukim. I chyba właśnie się zdecydował. Skierował się do budynku, w którym wszyscy nocowali. Szybko go znalazł – zaraz po wejściu spostrzegł go na końcu jednego z korytarzy. Spuścił lekko wzrok, by rozmówca nie zemdlał, zanim zdąży powiedzieć słowo, i powiedział spokojnie, ale głośno:
- Kouki.
- Ta-ak? – Faktycznie, niemal podskoczył.
- Mógłbyś ze mną porozmawiać? – To nie było pytanie, mimo znaku zapytania na końcu bardziej przypominało informację. Akashi zmienił się… Ale nie do końca.
- Yyy… Tak… - Furihacie nie pozostało nic poza wyjściem za nim. Odetchnał głęboko. Czy Kuroko ma z tym coś wspólnego?
                Stanęli naprzeciwko siebie w cieniu niskiego, acz rozłożystego drzewa i przez moment milczeli, po czym wreszcie Furi zebrał się na odwagę.
- Dlaczego chciałeś ze mną porozmawiać?
- Tetsuya mówił mi, że… Specyficznie reagujesz na mój wzrok. Że zdarzyło ci się mdleć po tym, jak na ciebie spojrzałem. To prawda, Kouki? – Ten poczuł się nagle bardzo mały, mimo że różnica ich wysokości wynosiła zaledwie trzy centymetry, i pokrył się rumieńcem.
- Ty… Trochę… Mnie… Przerażasz… - Wydukał w końcu.
- Przepraszam.- Czy się nie przesłyszał? On naprawdę to powiedział? – Nie miałem tego na myśli. Wzbudzasz moje zainteresowanie, Kouki.
- Co?
- Różnisz się od innych zawodników. Grasz inaczej… I myślisz inaczej.
- Jestem t-tylko tchórzem, który nawet nie był stanie z tobą grać. Dlaczego uważasz mnie za takiego ciekawego? – Zawodnik Seirin w końcu wyraził to, co miał zamiar powiedzieć.
- Masz za niskie mniemanie o sobie. Czy… Czy tylko się mnie boisz? Czy czujesz do mnie coś jeszcze?
- Ja… Nie wiem. To jakby… Kiedy cię widzę, czuję się, jakbym nigdy nie chciał oderwać od ciebie wzroku. To mnie przeraża!
- Widzisz, Kouki… - Akashi podniósł wreszcie głowę, popatrzył tamtemu prosto w oczy i złapał go za podbródek. – Tak się składa, że czuję to samo.
                Kiedy przyłożył usta do ust oszołomionego Furihaty, świat naokoło jakby się zatrzymał.
I nikt nie zauważył błysku flesza aparatu Momoi zza jednego z budynków.
***
                W czasie, w którym Riko i Satsuki były zaabsorbowane obserwowaniem Akashiego i Furihaty z pewnej odległości, w innym punkcie ośrodka Kasamatsu, nie niepokojony przez nikogo innego, usiłował rozmówić się z Kise. Usiłował.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, senpai – Ryouta zrobił obrażoną minę.
- Chodzi mi o to, że od czasu Pucharu Zimowego dziwnie się zachowujesz! Jakoś tak… Przesadnie emocjonalnie!
- Zawsze tak miałem.
- Nie, w stosunku do mnie nie zawsze. To dziw-ne! Lepisz się, mówiłem ci.
- Okazuję ci przyjaźń. Ale może nie chcesz mojej przyjaźni? Jak nie, to…
- Co ty pieprzysz? – zdenerwował się Yukio. – Przeciwko przyjaźni nic nie mam! Tylko że do innych przyjaciół się tak nie odnosisz!
- Bo cię lubię, senpai. Bardziej niż innych przyjaciół. Bardziej niż Kurokocchiego.
- Dlaczego akurat mnie?
- Bo jesteś super! Bo kiedy mi i wszystkim innym odbijało, ty byłeś spokojny! Bo nigdy nie płaczesz przy ludziach! Bo jesteś genialnym kapitanem, który trzymał tę drużynę w ryzach i nie wiem, co z nią będzie, kiedy pójdziesz na studia! Już dawno nie podziwiam Aominecchiego, Akashicchiego czy nawet Kurokocchiego. Ale ty wzbudzasz mój szacunek cały czas! Dlatego! – Kise nie zorientował się, że krzyczy, a Kasamatsu, przytłoczony siłą tych słów, usiadł na ławce i patrzył się na blondyna ze zdumieniem.
- Kise… - Nie miał już siły się na niego denerwować. Nie po tym. Teraz po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Co było naprawdę rzadkie.
-Tak, senpai? – On też już się uspokoił.
- Kim dla ciebie jestem? – Spytał bez ogródek. Nie rozumiał czemu, ale chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć.
- Senpai…
- Odpowiedz. Po prostu. Kim dla ciebie jestem? – Zapadła cisza.
- Nie wiem. Naprawdę, senpai. Nie wiem.
- No, to chyba czas się dowiedzieć, co? –Kasamatsu wstał i zrobił kilka kroków w kierunku boisk, starając się wrócić do normalnego nastroju. – No chodź! Przerwa zaraz się skończy!
  *
Czuję się trochę, jakby Kuroko dołączył do spisku, a nie planowałam tego. Co.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Swatki #5 - multipairing.

No, to jest! Znowu spóźniona i na dodatek fchuj niekanoniczna, zwłaszcza we fragmencie KiyoHyuu, ale mam nadzieję, że to zniesiecie i nawet może wam się spodoba (bo z KiKaski jestem dumna <3).
Endżoj. I komentarze są miłe <3
*


Midorima i Takao byli już tak wyczerpani, że nawet nie zarejestrowali, że nadal trzymają się za ręce. Po prostu wrócili do pokoju i padli na łóżko, nawet się nie przebierając, i zasnęli od razu. Co prawda było przed dwudziestą, ale mało co obchodziło teraz zawodników Shuutoku – pominęli nawet kolację. Około północy Shintarou obudził się, ponieważ będąc osobą z  natury porządną nie mógł znieść spania w stroju sportowym, a nie w stroju do tego przeznaczonym, i usiłując wstać, zorientował się, że cały czas leżał podejrzanie blisko przyjaciela. Z jego ręką na brzuchu. Wzdrygnął się i ostrożnie, aby go nie obudzić (nie żeby mu zależało, po prostu nie chciał z nim rozmawiać) zwlekł się z posłania. I wtedy zaczęło do niego docierać, jak wyglądał trening. I że biegł z tym idiotą za rączkę przez większość czasu, na oczach całej drużyny i kto wie, kogo jeszcze. Zaraz… Trenerki Seirin? Czy jej tam przypadkiem nie było? W głowie kołatało mu się, że miała ona jakiś udział w tym upokarzającym połączeniu z Kazunarim, ale nie był do końca pewien, jaki. Zmęczenie czasem działa na człowieka bardziej zamraczająco niż alkohol. Ale skoro tam była, to może będzie po ich stronie i przekona trenera Nakataniego, żeby zrezygnował z tak koszmarnych ćwiczeń.
***
-KISE! Przestań się tak lepić!
-Ale, senpai, ja tylko się przywitałem…
-Jeśli twoje przywitanie ma tak wyglądać, to się ze mną nie witaj! Poza tym, do innych się tak nie odnosisz!
-Nieprawda! Do Kurokocchiego…
-Nawet do niego nie aż tak!
-No to co? – Kise przyjął pozycję obronną – Nie pozwolisz mi okazać mojej sympatii do ciebie?
-Ale… To dziwne!
-Wcale nie. To normalne. Jesteś moim przyjacielem.
-Tak, ale… Kuroko też podobno jest! I…
-Ale ty jesteś innym typem przyjaciela!
-A-ha. W KAŻDYM RAZIE TEGO NIE RÓB!
-Tak, tak.
                Kaijou zaraz po śniadaniu miało zacząć mecz treningowy i Kasamatsu był gotowy, by poprosić trenera, żeby dał go do przeciwnej drużyny niż Ryouta. Bo on naprawdę doprowadzał go do szału swoimi egzaltowanymi, dziewczęcymi zachowaniami i nie zniósłby tego dłużej.
-Trenerze… - szepnął Gencie w ucho, zanim zaczęli się rozgrzewać – mogę dzisiaj nie być z nim w drużynie?
-I tak to planowałem. A co, masz go dosyć przez to mieszkanie razem?
-Taa.
            Ale najgorsze było to, że nie chodziło o to, że miał go dosyć. Najgorsze było to, że afektowane zachowania Ryouty przestały mu przeszkadzać  - przeciwnie, dziwnie mu było bez nich. To było takie dziwne. Nadal miał go za idiotę, ale jednocześnie za coś w rodzaju części życia. I to go martwiło. Nie chciał tego.
            Skończyli rozgrzewkę i podzielili się na zespoły. Drużyna Kasamatsu, Moriyamy, Koboriego i Nakamury kontra Kise i Kobori. No i inni, drugi i trzeci skład.
-Senpai, nie ma szans, żebyście wygrali – Kise uśmiechnął się szeroko. Było to irytujące, ale to przynajmniej dawny Kise.
-Chyba cię coś boli! Nie wyobrażaj sobie.
            Kise był silny nawet, gdy nie wykorzystywał choćby połowy swojej mocy. Ale on miał więcej regularnych zawodników i był bardziej doświadzony. Dziecinny pierwszoklasista i nadpobudliwy, nie umiejący wypowiedzieć wyraźnie dwóch słów drugoklasista jako liderzy… Nie należeli do najbardziej zgranych drużyn.
-Piętnaście do dwunastu dla drużyny Kasamatsu!
-Szlag… - wymamrotał model i zacisnął pięści. Nie odda tego meczu tak łatwo.
            I akurat w tym momencie Alexandra Garcia, która chciała porozmawiać z Himuro, przebiegła wprost przez środek boiska, na którym akurat Yukio krył swojego kouhaia. I wpadła na obydwu, wywracając ich na siebie.
-O nie! PRZEPRASZAM! Nie chciałam, naprawdę nie chciałam, wybaczcie…- jej mina mówiła coś odwrotnego, ale Kasamatsu, czerwony jak burak, nie zdążył się nad tym zastanowić. Ona wstała, ale Kise miał jakiś problem z podniesieniem się. Spróbował, poślizgnęła mu się ręka i wywrócił się znowu.
-Złaź ze mnie, cioto jedna!
-Już, senpai, już – ostatecznie zamiast wstać tylko się przeturlał, by kapitan mógł się podnieść. Ten niechętnie podał mu rękę.
-Co z tobą?!
-Nic, tylko trochę… Kręci mi się w głowie…
-Naprawdę mi przykro – wymamrotała Alex.
-Już, możesz biec, Alex-san – powiedział Genta z niezadowoloną miną.
            Kasamatsu, ku swojemu niezadowoleniu, nawet  kiedy już wznowili grę jednego nie mógł wyrzucić z pamięci.
            Przyspieszonego rytmu serca Kise, kiedy przygniatał Yukio do ziemi swoim ciężarem.
***
            Tymczasem Seirin miało spersonalizowane ćwiczenia. Kagami musiał trenować mięśnie nóg, jak zwykle, Kuroko szybkość, Izuki rzuty, a Kiyoshiemu i Hyuudze przypadło ćwiczenie wytrzymałości – jak się okazało, wspólne. Mieli wybrać się na wyznaczoną przez Riko trasę z różnorakimi trudnościami – zróżnicowanym podłożem, zmianami nachylenia, potokami, kamieniami… I przebyć całą truchtem, z małymi przerwami, gdyby było to konieczne. Żeby nie zrobić sobie krzywdy, mieli pomagać sobie nawzajem, gdyby była taka potrzeba.
-Jak ty to robisz, że nie masz nawet zadyszki? – zapytał Hyuuga towarzysza, wyraźnie już zmęczony. Akurat biegli pod górę.
-To moje żelazne serce!
-Poważnie pytam, idioto!
-Poważnie odpowiadam, kapitanie.
-Pewnie dużo ćwiczysz, no nie?-rzucił Junpei po chwili milczenia, kiedy wreszcie go dogonił.
-No, tak. Ale jestem pewien, że tak jak wszyscy.
-Bardziej – kapitan skrzywił się. –Strasznie ci zależy, chociaż jedne wygrane mistrzostwa mamy już a sobą.
-Teraz czekają nas letnie!
-No tak. – Hyuuga skrył uśmiech, bo myślał tak samo. Rakuzan mogło wygrywać tyle razy z rzędu, to dlaczego Seirin nie?
            Biegli w ciszy. Już nie kłócili się jak wcześniej, ale Kiyoshi nadal potrafił doprowadzić kolegę do szału. Bo był irytujący jak zawsze, chociaż jego filozofia gry o zwycięstwo, ale bez zatracania siebie odpowiadała obu. Jego nigdy niegasnący optymizm bywał przerażający i wkurzający, ale z drugiej strony… Byli podporami drużyny. Nie powinni tak walczyć – w zasadzie Junpei nie powinien tak atakować Teppeia – bo mogłoby to jej zaszkodzić.
Zresztą, inni już od dawna widzieli, że ci są w rzeczywistości przyjaciółmi. To tylko Hyyudze było głupio się przyznać po tym, jak zawsze okazywał tamtemu niechęć.
            Kiyoshi wyrwał do przodu i przestał pilnować drogi. No i stało się, co się musiało stać – potknął się jakiś korzeń.
-Kiyoshi, ty kretynie! Dałeś sobie radę z Rakuzan, Touou i Hanamiyą, ale jakiś badyl to ci przeszkadza! – pieklił się okularnik, stojąc nad nim.
-Tak, tak… A może byś tak mnie podniósł…
            Teppei wstał i potruchtali dalej.
To irytujące, ale w jakiś sposób jego obecność napełniała Hyuugę poczuciem bezpieczeństwa. Bo wiedział, że jeżeli to on potknie się o korzeń (co oczywiście się nie zdarzy), to tamten mu pomoże. Było to w jakiś sposób oczywiste.
Irytujące, ale znajome. Już dwa lata.
*
Dobranoc.