Spis treści

czwartek, 18 czerwca 2015

Nie odchodź, Tsukki - TsukkiYama

Zaraz się zacznie "a gdzie specjale do Swatek? Opuściłaś to opowiadanie?!?!?" Oczywiście że nie. Tylko to opowiadanie siedziało mi w mózgu bardzo długo i musiałam je w końcu napisać. To jest... Inne niż cokolwiek co pisałam, bo to drama i na dodatek dopiero drugie tu opowiadanie z HQ. Ale mnie się podoba. Chociaż... To przecież nie ja mam oceniać. Tak, wiem że jest trochę niekanonicznie w stosunku do mangi, ale tak to sobie zawsze wyobrażałam #sorrynotsorry. I w ogóle ostrzegam, że mam do tych postaci i tego pairingu nastawienie cholernie emocjonalne.
Aha: jest mi smutno, kiedy nie komentujecie, ok?
*
Świat skończył się któregoś dnia po treningu, zaraz po przegranej z Aoba Jousai.
Wracaliśmy z Tsukkim w kierunku naszych domów - mieszkamy niemal obok siebie, więc zwykle go odprowadzam. Mówiłem coś - pewnie o treningu albo jakichś bzdurach, które wydarzyły się w szkole, jak zwykle. Nawet nie pamiętam. Tsukki jak zwykle nie za bardzo mnie słuchał, ale w sumie to, że nie miał na uszach słuchawek i nie mówił mi, żeby się zamknął, świadczyło, że ma dobry humor. No i, oczywiście, samo spędzanie z nim czasu było przyjemne, bez innych ludzi - przede wszystkim piszczących dziewcząt. Tsukki jest wysoki, przystojny i wyobcowany, więc dużo osób zwraca na niego uwagę. Zwykle je konsekwentnie ignoruje. Czasem jest niemiły, jak to on.
Wtedy Tsukki jakby się wyłączył, nie skupiając się na drodze. Po prostu szedł i tak doszedł do przejścia, kilka kroków przede mną. Wszedł na jezdnię, nie oglądając się za siebie. Kiedy ta furgonetka wypadła zza zakrętu, nawet nie zdążyłem go ostrzec. Potem czoło samochodu uderzyło w niego, a czas jakby zwolnił. Przeleciał kilka metrów, ja wrzasnąłem "TSUKKI!", ale było już za późno. Uderzył o ziemię, mężczyzna o brązowych włosach wypadł z samochodu i zatrzymał się przy ni,. Sekundę później mnie zauważył.
- O Boże, przepraszam, niebiosa wybaczcie, śpieszyłem się... Nie spojrzałem... Boże... Jesteś jego przyjacielem? - Kiwnąłem głową, nie mogąc wydobyć głosu. Po prostu podszedłem do jego nieprzytomnego ciała i sam omal nie zemdlałem, widząc, jak wygląda. Z miejsca, gdzie uderzył go samochód płynęła krew,  a noga, którą uderzył o ziemię, wykrzywiła się pod dziwnym kątem, i... Och. w tym momencie spostrzegłem, że choć ma ranę na głowie, słuchawki pozostały nienaruszone, a okulary tylko zsunęły się na ziemię, nawet nierozbite. Poczułem, że łzy płyną mi po twarzy. Przycisnąłem głowę do jego piersi i poczułem słabe bicie serca.
- Tsukki... Tsukki. - Mężczyzna, który go potrącił, dzwonił właśnie po pogotowie,.
- Serce mu bije? Oddycha? - spytał, a ja po sprawdzeniu oddechu skinąłem głową. I tak tam siedziałem, mamrocząc jego imię, nie będąc w stanie się ruszyć ani sklecić spójnego zdania.
Kilka następnych godzin było najgorszym z koszmarów. Przyjechała po niego karetka - nie zabrali mnie ze sobą, ale człowiek, który potrącił Tsukkiego, wziął mnie do samochodu i zawiózł pod szpital. Potem sam zgłosił się do czekającej tam już policji, a ja poszedłem do recepcji.
- Przepraszam, czy... Czy chłopak, którego przywieziono tu przed chwilą...
- Znasz go?
- Tak, to... To mój przyjaciel.
- Nazywa się Tsukishima Kei? Widziałeś, jak go potrącono?
- T-tak.
- Ta pani jest jego pielęgniarką - recepcjonistka przywołała gestem niską kobietę z włosami związanymi w dwa kucyki.
- Jego stan jest ciężki, ale stabilny. Jeszcze się nie obudził. Jesteś jego przyjacielem, tak? Mógłbyś to dla niego przechować? - Podała mi coś, a ja zorientowałem się po chwili, że to okulary i słuchawki razem z iPodem. W tym momencie nie mogłem już wytrzymać i po prostu stałem przed pielęgniarką, łkając i przyciskając okulary Tsukkiego do piersi, tak jakby były jedynym, co mi po nim zostało.
Siedziałem w szpitalnym holu długo, chociaż recepcjonistka mówiła, że Tsukki się dzisiaj nie wybudzi. Nic nie robiłem. Już nawet nie płakałem. Czułem się, jakby ktoś odebrał kawałek mnie, mały, ale bardzo ważny, i jakbym bez niego pozostał pusty.
Moja mama przyszła około dwudziestej. Chyba ciężko było jej wyrwać się z pracy. Po minie poznałem, że dowiedziała się ze szkoły, którą z kolei powiadomił szpital. Podeszła i objęła mnie bez słowa.
- Tadashi... W porządku? - Spytała po chwili bez sensu.
- Nie. Nie. Nie jest w porządku. Zupełnie nie.
- Wiem.
Wracaliśmy do domu w milczeniu.
Tsukki jest jedynym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem. Teraz mam też kolegów z drużyny, ale w gimnazjum słaby, nieśmiały, piegowaty Yamaguchi był raczej pogardzany. Tsukkiego znam od dzieciństwa. Oczywiście, nie okazuje że jestem dla niego ważny czy coś takiego. jest niemiły i wycofany, ale jest wszystkim, co mam. Kiedy go poznałem, pomyślałem, że jest najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek widziałem. Charakter miał okropny, ale z jakiegoś powodu trzymaliśmy się razem, choć mógł mieć tylu lepszych znajomych. Wszystkich od siebie odsuwa. Mnie z początku też, ale... Nie wiem. Chyba się do mnie przyzwyczaił. W gimnazjum kilkakrotnie bronił mnie samą swoją obecnością, wysoki, dumny Tsukishima, z którym nikt nie chciał zadzierać. Był jedyną osobą, poza zapracowaną mamą,  naprawdę dla mnie ważną. Jedynym prawdziwym przyjacielem.
Dobra, przyznam się sam przed sobą.
Kocham Tsukkiego.
Następnego dnia  cała drużyna została zwolniona ze szkoły, aby móc go odwiedzić. Omal nie rozpoznałem go bez okularów, za to z mnóstwem medycznej aparatury. Ten widok sprawił, że chciałem nim potrząsnąć, żeby się ocknął, założyć mu okulary i poczekać, aż powie coś obojętnie, w swoim stylu. Wchodziliśmy po dwie osoby - ja byłem z nasza menedżerką, Shimizu. Inni byli tam dosyć krótko. Mało kto z nich zna Tsukkiego naprawdę (na ile ja sam go znam?), większość za nim nie przepada. Nawet do końca nie wiedzieli, co powiedzieć. "Przykro mi, że wpadł pod samochód. Był chamskim sukinsynem, ale nie zasłużył na taki los"?
- Tadashi... Myślę, że kapitan pozwoli ci teraz przez jakiś czas nie przychodzić na treningi. Dopóki Kei się nie obudzi.
- Nie, ja... Chcę przychodzić. - Nie do końca prawda, ale pomyślałem, że to pomoże mi wypełnić pustkę. I wtedy Shimizu zrobiła coś niespodziewanego i położyła mi rękę na ramieniu bez słowa. Wydało mi się, że być może ona rozumie. Przynajmniej w części.
Tego dnia nałożyłem na uszy słuchawki Tsukkiego i włączyłem ostatnią piosenkę, jakiej słuchał. Głośny punk połączony z rapem - szczerze mówiąc nie wiem, jak to się nazywa. Ciekawe, o czym myśli, kiedy tego słucha. O swoim gniewie? Na co miałby być zły człowiek, który na wszystko patrzy z wyższością? Położyłem się, cały czas słuchając tej piosenki, ale sen nie chciał przyjść, bo nie mogłem wyrzucić z pamięci dwóch nakładającym się obrazów Tsukkiego - tego zwykłego, wrednego i sarkastycznego, nie przejmującego się niczym, i tego aktualnego, podłączonego do aparatury i odartego z całej siły i pewności siebie. Nigdy nie byłem za bardzo religijny, ale tym razem prosiłem Boga, Bogów, każdego, który słuchał, żeby mi go nie zabierali. Nie tylko teraz. Nigdy.
Następny tydzień był pustką. Byłem w szkole, na treningu, a potem zawsze jechałem do szpitala i czekałem do wieczora. Tsukki cały czas był w śpiączce. Wracałem do domu i słuchałem jego muzyki. Nigdy jej z nim nie słuchałem. Czułem się prawie, jakby był ze mną. Prawie.
Ale musiałem przyznać - mój świat się skończył, kiedy go zabrakło. Pamiętałem o tym zawsze, kiedy nie czując niemalże własnych łez siedziałem i nie próbowałem już zasnąć ani o nim zapomnieć.
Mama próbowała mnie wspierać. Nie lubiłem rozmów o Tsukkim, ale któregoś dnia wyrwało mi się:
- Mamo, ja... Ja Tsukkiego...
- Wiem, Tadashi. Od dawna wiem.
I chyba naprawdę wiedziała.
Aż w końcu, dziewięć dni od wypadku (dziewięć najgorszych dni w moim życiu), kiedy siedziałem w szpitalnym holu, pielęgniarka z włosami związanymi w kucyki przybiegła do mnie.
- Yamaguchi-kun? - Już mnie rozpoznawała, tak często tam byłem.
- Tak? - Uniosłem głowę, spodziewając się najgorszego, tego, że Tsukkiego naprawdę już nie ma. Starałem się być na to gotowy, ale nie wychodziło mi to. Jak mogłoby?
- On... Tsukishima-kun... On się obudził.
- C-co? - Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. - Mogę... Mogę do niego pójść?
- Doktor nie byłby zadowolony, ale... Dobra, chodź.
- Dziękuję! - Ukłoniłem się niezgrabnie i ruszyłem za nią. Zaprowadziła mnie do tego samego pomieszczenia co poprzednio. I dopiero, gdy zobaczyłem, jak odwraca się i patrzy na mnie z niedowierzaniem spod zmrużonych powiek, uwierzyłem, że to prawda. Oczy wypełniły mi się łzami, łzami wdzięczności do tych na górze, którzy postanowili mi go oddać.
- Yamaguchi? - Podszedłem bliżej i drżącymi rękoma ściągnąłem z szyi sprzęt, który nosiłem bez przerwy od tygodnia. Pierwsza kropla wody spadła z mojego podbródka na białą szpitalną pościel.
- Tsukki - powiedziałem cicho, wyciągając do niego dłoń. - Twoje słuchawki. - Nic więcej nie byłem w stanie wydusić. Wziął je i rzucił niemal swoim zwykłym, kpiarskim tonem:
- Byłeś tu cały ten czas? - Pokiwałem głową, a on poprawił się na łóżku. Drzwi cicho się zamknęły - pielęgniarka wyszła, najwyraźniej stwierdzając, że przez moment jest tu niepotrzebna. Uniósł ręce i otoczył mnie ramionami. Przez moment stałem tak, nie wiedząc, co zrobić, więc w końcu przyciągnął mnie do siebie, zniecierpliwiony.
Nie miało znaczenia, co było przedtem i co miało być potem, to, że Tsukki nadal był podłączony do aparatury, a moje łzy moczyły jego koszulę. Bo kiedy siedziałem na jego łóżku, przytulony do niego, wdychając jego zapach, liczyło się tylko to, że, być może, dzięki temu nieszczęsnemu wypadkowi, udało mi się odrobinę do niego zbliżyć.
- Kocham cię, Tsukki - mruknąłem bardzo cicho. Pewnie mnie nie usłyszał.
Ale być może wreszcie zrozumiał.
*
Word zjada entery ;;;

sobota, 6 czerwca 2015

Swatki #11 - multipairing.

W zeszłym tygodniu rozdziału nie było, bo byłam na Magni, czuję się zatem usprawiedliwiona. Kto był tak btw?
Przed rozdziałem kolejny fragment napisany przez Leukonoe. Tym razem AkaFuri. Bez seksów, ale takie urocze że ahbkeaduhayhddu nie umiem tego wyrazić nawet. A potem *tutututututututu* ostatni rozdział! Co? Jak to?! Dlaczegp?! Bo w tym miejscu postanowiłam skończyć GŁÓWNĄ FABUŁĘ. Ciągnięcie dalej byłoby bezcelowe, zresztą, to opowiadanie było dokładnie takie, jak planowałam i jestem z niego zadowolona. ALE po moim opowiadaniu napiszę, jaka związana ze "Swatkami" niespodzianka nadchodzi niedługo. Doczytajcie!
No, to najpierw Leukonoe. Oryginał tu.
*
You're the fear, I don't care
'Cause I've never been so high
Follow me to the dark
Let me take you past our satellites
You can see the world you brought to life, to life
[Ellie Goulding - Love me like you do]


Furihata uwielbiał horrory, uwielbiał je czytać i oglądać, im straszniejszy tym lepiej. Jednak nikomu się do tego nie przyznawał, bo pewnie skończyłoby się na wspólnym oglądaniu i wtedy Furihata by się kompletnie ośmieszył. Podskakiwał, wylewając napoje i rozrzucając jedzenie, za każdym nawet najbardziej oczywistym suspensem kończącym się "a buu!". Nosiło to znamiona psychicznego masochizmu, ale jakoś nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiał. Za to zawsze zastanawiał go brak logiki u bohaterów, którzy schodzą do ciemnych piwnic, wychodzą do mrocznego lasu i w ogóle postępują głupio. Jednak od teraz nie będzie się mógł dziwić takiemu zachowaniu, bo właśnie robił to samo. Szedł, czując, że nie powinien ruszać się z bezpiecznego pokoju, może nawet skorzystać z nadarzającej się okazji i napić się sake. Może gdyby był chociaż odrobinę pijany, łatwiej byłoby mu zrozumieć własne działanie. Teraz nie potrafił i nawet nie próbował ich pojąć. Był bohaterem horroru sprawdzającym ciemna piwnicę, gdy usłyszał tam niepokojące dźwięki. Chociaż w tym wypadku bardziej pasującym porównaniem byłaby ofiara podążająca za własnym mordercą, co brzmiało jeszcze mniej rozsądnie.
W pierwszej chwili, gdy zerknął przez okno nie rozpoznał w ciemności samotnej postaci, dopiero gdy stanęła w plamie światła rzucanego z okna i spojrzała prosto na niego. Spojrzenie tylko jednej osoby potrafiło wywołać u niego natychmiastową gęsią skórkę. To była chwila i Furihata nie był pewien, czy uśmiech jaki zobaczył na ustach Akashiego był prawdziwy, czy był tylko grą cieni, bo kapitan Rakuzan zniknął gdzieś w nocnej ciemności. Wybiegł z pokoju, nawet się zbytnio nie zastanawiając. Musiał, chociaż czuł, że to wbrew wszelkim instynktom samozachowawczym. 
Na zewnątrz było zupełnie ciemno, poza światłami z okien i lampą przy wejściu nie było żadnego światła. Niebo przysłaniały chmury, z których niedawno lunął deszcz. Wszystko pachniało świeżą wilgocią, a wiatr niósł ze sobą nocny chłód.
Furihata stanął przed wejściem i zaraz pożałował, że nie zabrał bluzy, ale nie miał zamiaru wracać. Z drugiej strony nie wykluczone, że i tak będzie zmuszony, bo nie miał zielonego pojęcia, w którym kierunku poszedł Akashi. Sam w tej chwili nie wiedział, czy bardziej odczuwa z tego powodu ulgę, czy zawód. Zadrżał pod wpływem kolejnego podmuchu wiatru, który oprócz zimna przyniósł poszum. Odruchowo spojrzał w niebo, spodziewając się kropel deszczu. Jednak deszcz nie spadł, ale poszum nie umilkł i dopiero po chwili Furihata zorientował się, że to muzyka. Ruszył bez wahania w tamtym kierunku. Dźwięki stawały się coraz wyraźniejsze, muzyka instrumentalna, poważna. Dopiero, jak musiał zwolnic, zdał sobie sprawę, że prawie biegł ostatni kawałek.
Boisko do koszykówki. Oczywiste, że będzie to boisko do koszykówki, chociaż teraz nawierzchnia była zbyt wilgotna, żeby móc grać. Muzyka leciała z położonego na ławce telefonu, którego właściciel stał kawałek dalej, plecami do Furihaty, z rękoma założonymi za plecy wpatrywał się w tarczę kosza. To było niesamowite. Akashi nie musiał nic robić, nie musiał nic mówić, by sprawiać wrażenie władcy. Furihata stanął tuz przy wejściu na boisko, ale nie potrafił na nie wejść. Czułby się, jak intruz na nie swoim terytorium. A jednocześnie nie pragnął niczego innego, jak znaleźć się bliżej tej samotnej postaci.
– Przyszedłeś.
Furihata poskoczył zaskoczony spokojnym głosem. Akashi patrzył na niego ponad ramieniem z ciężkim do odgadnięcia wyrazem twarzy. Może ciekawość, odrobina rozbawienia, ale i... zaskoczenie. Jednak w głosie było tylko ogłoszeie oczywistości, jakby Furihata nie miał innego wyjścia, jak przyjść i Akashi doskonale o tym wiedział. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że wymaga się od niego jakieś formy reakcji, poza przestraszonym piskiem, jaki na pewno z siebie wydał.
– Wiedziałeś, że przyjdę? – zapytał po przełknięciu śliny i zebraniu resztek odwagi. Wciąż nie ruszył się z miejsca.
Akashi zwrócił się w jego stronę i przyglądał mu się przez chwilę.
– Miałem nadzieję – odpowiedział w końcu, robiąc kilka kroków w stronę Furihaty, który z kolei wrósł w ziemię, teraz nawet gdyby chciał, nie potrafiłby uciec.
– A jakbym nie przyszedł? – zapytał i sam słyszał, jak mu głos lekko drży.
Akashi przekrzywił lekko głowę.
– To bym spędził ten czas sam – odpowiedział tonem, którym edukuje się dzieci o oczywistych faktach, z ta nutką zaskoczenia, że w ogóle się o to ktoś pyta.
To zdanie, wypowiedziane tym tonem mówiło tak wiele o Akashim. O tym, że jest przyzwyczajony do spędzania czasu samotnie, że jest to stan całkowicie naturalny. Na swój sposób było to smutne, jednak było jasne, że współczucie jest ostatnim uczuciem, jakiego Akashi oczekuje względem swojej osoby. On sam nie uważał, żeby w tej sytuacji coś niewłaściwego, ale z drugiej strony, "miał nadzieję", że Furihata do niego przyjdzie.
Muzyka się zmieniła. Furihata zaskoczony spojrzał w stronę telefonu. Znał tę melodię.
– Walc – powiedział i zaraz spuścił wzrok bezsensownie zawstydzony pod wpływem spojrzenia Akashiego.
Akashi patrzył na Koukiego szczerze zaintrygowany. Coś, co zaczęło się już podczas ich meczu i nie puszczało i powoli zaczynał rozumieć, co za tym się kryło. Nie potrafił zupełnie rozczytać tego chłopaka, niby nie było w nim nic ciekawego, a jednak zaskakiwał. Nigdy by nie pomyślał, że wśród graczy znajdzie się taki, który rozpozna jeden z walców Czajkowskiego, a jednak proszę miał go przed sobą. I było jeszcze coś. Każdy, kto stawał na przeciwko Akashiego chciał go pokonać, to bylo naturalne, zrzucić z piedestału i zmusić by klęknął. Jako że Akashi nie lubił przegrywać – nawet ostatnie finały Winter Cup tego nie zmieniły – to taka postawa sprawiała, że on sam jeszcze zacieklej bronił swojej pozycji, jeszcze mocniej się fortyfikował. Jednak Kouki stając na przeciwko niego, nie chciał go zniszczyć, a tym, co chciał pokonać był jego własny strach. Nie chciał ściągnąć Akashiego do swojego poziomu, a raczej sięgnąć do poziomu Akashiego. Wiele mu brakowało, ale w tak postawionej sprawie, Akashi był skłonny podać pomocną dłoń. 
Uśmiechnął się lekko. Wyciągnął dłoń w stronę Koukiego i skłonił się lekko. Była w tym wszystkim niewymuszona elegancja. Książęca wręcz.
– Zatańczysz? – zapytał uprzejmie.
Furihata podniósł głowę tak gwałtownie, że coś mu strzyknęło w karku i spojrzał na Akashiego z czystym przerażeniem.
– Ale ja... Ja tylko... Znaczy... – dukał, próbując powiedzieć, że znał jedynie melodię, że nigdy nie tańczył, że na pewno mu nie wyjdzie.
– Sprawiłbyś mi niewymowną przyjemność.
Furihata przy tych słowach nierozważnie spojrzał Akashiemu w oczy i już wiedział, że nie odmówi. Nogi ruszyły się bez udziału woli, przyciągane tym dziwnie podniecającym strachem, który sprawiał, że serce łomotało w piersi jak oszalałe, niezdecydowane, czy chce wyrwać się i ucieć przerażone, czy ulecieć w niebo zachwycone.
Akashi miał chłodne dłonie o szczupłych palcach, to bylo pierwsze co dotarło do Furihaty, gdy jego dłoń została chwycona i został przyciągnięty bliżej. Nie wiedział, co robić, ani gdzie podziać wzrok. Na szczęście Akashi mu pomógł. Położył chwyconą dłoń na swoim ramieniu, drugą uniósł na swojej dłoni. Drugą położył między łopatkami Furihaty. Od tego dotyku chłopak się automatycznie wyprostował jak struna. Zobaczył jeszcze przelotny, nieco rozbawiony uśmiech Akashiego i zrobiło mu się głupio, że zachowuje się przerażony piesek. Jednak nie potrafił się opanować. 
– Raz, dwa, trzy – szepnął Akashi w rytm muzyki w tle, przykuwając uwagę Furihaty do swoich ust. – Raz, dwa, trzy – powtórzył i na kolejne raz zrobił pierwszy krok do przodu.
Pierwsze kroki były nieporadne, a Furihata nie mógł oderwać spojrzenia od własnych stóp, przez cały czas bojąc się, żeby nie podeptać Akashiego. Nie śmiał nawet myśleć, co by było, gdyby tak się stało. Był cały spięty, nawet nie słyszał muzyki w tle, tylko szum własnej krwi w skroniach.
– Patrz na mnie – polecił Akashi, a w jego głosie zagrały ostrzejsze nuty. Byl to ton, któremu nie było możliwości się przeciwstawić. – Patrz tylko na mnie, Kouki – powiedział, gdy chłopak w końcu spojrzał mu w oczy.
Furihata od tego momentu nie odrywał spojrzenia od oczu Akashiego. Zafascynowany tym, co kryło się za ich czerwienią, przestał się skupiać na krokach i pozwolił prowadzić dłoniom i muzyce. Szybko taniec nabrał odpowiedniego rytmu i rozmachu. Już to nie były proste kroki tył, bok, przód. Furihata nawet nie zauważył, kiedy zaczęli krążyć po całym boisku w obrotach. Zgodnie z poleceniem nie spuszczał wzroku i tylko kątem oka dostrzegał rozmazany świat dookoła, słupy od koszy, siatkę ogrodzenia, ławki. Księżyc w pełni zaczął wyglądać tu i ówdzie spomiędzy chmur, a jego światło rozlewało się w srebrne kałuże. Kouki nawet się nie spostrzegł, gdy zaczął się delikatnie uśmiechać. Czuł się pewnie w tych ramionach, które tak pewnie go prowadziły. To właśnie było to! Dokładnie tego mógł oczekiwać od Akashiego. Kontroli, owszem, ale co ważniejsze poczucia bezpieczeństwa. A on, co on właściwie miał do zaoferowania Akashiemu? Spuścił wzrok mimo wszystko, ale zaraz go podniósł. W tej krótkiej chwili znalazł odpowiedź.
Dystans. Nawet teraz, w tej chwili, Akashi trzymał dystans. Teraz w tańcu był to dystans wynikający z poprawności ram. Został nauczony, że tak tańczy się walca i tak go tańczył. Jednak na co dzień ten dystans też istniał i brał się przede wszystkim z poczucia własnej wyższości, ale i świadomości, że pochodzi z innego świata niż wszyscy, którzy go otaczają. Nawet Oko Imperatora w naturalny sposób przenosiło ten dystans na boisko, nawet w grze nie dało się do niego zbliżyć. 
Furihatę zatkało, gdy sobie to wszystko uświadomił i jednocześnie zdał sobie sprawę z tego, że z całego serca pragnie przełamał ten dystans, chce się zbliżyć do Akashiego, chociaż miałby się sparzyć. Chciał nauczyć Akashiego, że można tańczyć w zupełnie inny sposób bez tej pustej przestrzeni pomiędzy nimi. Chciał ją zlikwidować, chciał dotknąć skóry, musnąć kosmyki czerwonych włosów, poczuć jeszcze wyraźniej zapach, który przebijał się ponad wilgoć niedawnego deszczu. W końcu... chciał posmakować tych ust.
Podstępnie w taniec, jeszcze do niedawna akademicko poprawny, wkradła się nutka intymności. Furihata nie uczynił żadnego gwałtownego ruchu, nie potrafiłby, a jednak z każdym krokiem, z każdym obrotem skracał dystans. Niemalże niezauważalną odrobinę, dodając do tańca trochę własnego rytmu. Tak samo samo przesuwał dłoń na ramieniu Akashiego, by może palcami musnąć jasną skórę szyi. Teraz nie mógł oderwać spojrzenia od lekko rozchylonych warg. A Akashi musiał wyczuć jego intencje, bo jego forma zaczęła się łamać. Ramię już nie było tak sztywno wyciągnięte, dłoń na plecach spomiędzy łopatek przesunęła się niżej.
W chwili, gdy Kouki w końcu dotknął szyi Akashiego, zmieniła się muzyka. Powolniejsza, bardziej nastrojowa, wspaniale wtapiająca się w samą noc dookoła. Znajdowali się tak blisko, że ich oddechy mieszały się ze sobą. Przez dłuższą chwilę stali w zupełnej ciszy, dopóki Furihata nie uświadomił sobie, co właściwie się dzieje i znowu obleciał go strach, spiął się i chciał zrobić krok do tyłu i mógłby to zrobić bez problemu. Nic go nie trzymało, dłoń z pleców zniknęła – już mu jej brakowało. Zatrzymał się w pół ruchu odrobinę zaskoczony, nie sądził... miał nadzieję, że Akashi mu na to nie pozwoli, przytrzyma. Jednak ten stał bez ruchu z opuszczonymi ramionami i przyglądał się Furihacie.
– Mnie się boisz, Kouki? – zapytał i była w jego głosie, jakaś ciężka do zinterpretowania nuta.
Furihata nie wiedział zupełnie co odpowiedzieć. Gdyby powiedział, że nie, to by skłamał, ale przecież nie mógł się przyznać, zresztą to też by nie było zgodne z prawdą. Nie bał się Akashiego, nie tego tutaj, raczej... Wspomnienia Akashiego.
– Trudno – odezwał się znowu Akashi bardziej do siebie niż Furihaty. – Dziękuję – dodał z uprzejmym uśmiechem i zrobił krok do tyłu.
Coś w końcu w Furihacie pękło, jakiś szalony głosik stwierdził "a do diabła!". Znowu był bohaterem horroru pchającym się prosto w ramiona swojego mordercy. Jednak czerpał z tego masochistyczną przyjemność. Chwycił Akashiego za nadgarstek, przyciągnął do siebie, tak blisko, że ich piersi sie spotkały i pocałował. W pierwszej chwili z lubością przymknął oczy, jednak w kolejnej wróciła panika, gdy Akashi nie odpowiedział na pocałunek. Już chciał się cofnąć, ale tym razem nie pozwoliło mu na to ramię, które na powrót go objęło i dłoń we włosach. Dopiero wtedy Akashi uśmiechnął się przez pocałunek i oddał go, a Furihata zdał sobie sprawę z tego, że został wmanewrowany i przetestowany, to nie była tak naprawdę jego decyzja, by pocałować Akashiego. Wcale mu to nie przeszkadzało. Nie potrzebował kontroli, nie miał nic przeciwko by oddać inicjatywę, byleby mógł być trzymany w tych ramionach, byleby czuć te wargi na swoich własnych. Sam chwycił desperacko koszulkę na plecach Akashiego, by ten nigdzie nie odszedł. Bez sprzeciwu przekrzywił głowę, gdy dłoń we włosach tak nim pokierowała i tak samo bez oporu, a nawet z prawdziwą przyjemnością pozwolił pogłębić pocałunek. Kręciło mu się w głowie bardziej niż podczas tańca, kolana miał zupełnie miękkie.
Był szczerze zawiedziony, gdy został w końcu uwolniony od pieszczoty warg i języka. Spojrzał na Akashiego zamglonymi oczami, łapiąc powietrze przez rozchylone wargi. Akashi uśmiechnął się i przesunął kciukiem po dolnej wardze Koukiego, który z lubością przymknął oczy pod wpływem dotyku.
Furihata o mały włos by się przewrócił, pozbawiony nagle podparcia drugiego chłopaka.
– Dziękuję za taniec, to była prawdziwa przyjemność – powiedział Akashi z uśmiechem, robiąc krok do tyłu. – Jeżeli chcesz więcej, to będziesz już musiał sam przyjść do mojego pokoju.
Furihata nie był pewien, czy dreszcz, który przebiegł mu po plecach, wynikał z lęku, czy ekscytacji. Chyba będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Uśmiechnął się. To było dokładnie to samo uczucie, które towarzyszyło mu przy horrorach. 
– Do zobaczenia, Akashi – powiedział i wiedział, że mówi prawdę. Przyjdzie do Akashiego. Nie mógłby nie przyjść. Chyba się od niego uzależniał.
Akashi odpowiedział jedynie przelotnym, ale szczerym uśmiechem. Zabrał telefon i zostawił Koukiego samego. Jednak przez cały czas czuł na sobie jego spojrzenie. Jego i jeszcze kogoś.
– Ładnie to tak podglądać, Tetsuya? – zapytał pustą przestrzeń.
– Cieszę się twoim szczęściem, Akashi-kun – odpowiedział jeden z cieni spokojnym głosem.
A Akashi zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie... W tej chwili czuł się szczęśliwszy niż po jakimkolwiek wygranym meczu.
*
No i mój rozdział. Dość krótki ale chyba ok.
*
- TAKAO?!
- Shin-chan, chcę ci coś powiedzieć.
- Czy musisz to robić na klęczkach?! – Midorima poczerwieniał.
- Tak jest bardziej dramatycznie. Poza tym to pasuje do sytuacji. Chociaż… Nie mam pierścionka.
- CO?! – Shintarou zaczynał coś rozumieć i nie był pewny, co o tym sądzić. Takao wziął bardzo głęboki oddech, odgarnął grzywkę z twarzy i wypalił prosto z mostu:
- Shin-chan, chyba cię kocham.
- Ta-takao?!
- Z całą pewnością jestem w tobie zakochany. I stwierdziłem, że powinienem ci powiedzieć, bo jestem z tobą szczęśliwy. Uwielbiam z tobą przebywać, uwielbiałem nawet, gdy byłeś potwornym egoistą, nawet wtedy, kiedy jesteś najgorszym tsundere z możliwych. No. Musiałem ci to powiedzieć. – Faktycznie, musiał, ale nie wiedział, czy nie zacznie tego żałować, patrząc na nie-wiadomo-co-wyrażającą twarz Midorimy.
- Takao… - Wymamrotał Midorima wyjątkowo cicho.
- Tak? – Takao wstał i otrzepał kolana, już żałując, że urządził całe to przedstawienie. I nagle Midorima wyciągnął do niego ręce w nieokreślonym geście. Pod wpływem impulsu Takao podszedł bliżej, a wyższy chłopak złapał go i niezgrabnie przyciągnął do siebie. Przez kilka niezręcznych sekund Kazunari widział głównie jego zaczerwienioną twarz. Po czym Midorima wymruczał coś zbliżonego do „ja ciebie też” i przyciągnął jego twarz do swojej. Pocałunek nie był idealny, nie, daleko mu było do tego, ale był jednocześnie najlepszą rzeczą, jaką Takao mógłby sobie wyobrazić.
                Momoi poczuła się wzruszona, patrząc na tych dwoje.
***
                Aby zapomnieć o własnych rozterkach, Riko postanowiła jak najszybciej zająć się Kiyoshim i Hyuugą. Zaczęła od obserwacji w czasie treningu. Stwierdziła, że dzisiaj będą grali dwa na dwa „w takich duetach, w jakich czują się najlepiej”. Kagami i Kuroko – Tetsuya wypytywał o coś (nawet domyślała się, o co) przyjaciela, a ten ewidentnie plątał się w zeznaniach. Mitobe i Koganei, dopiero teraz zauważyła, jak uroczy są. Bez żadnej ingerencji dwóch yaoistek. Była z nich dumna. Izuki skończył z Furihatą, a Tsuchida, Kawahara i Fukuda wylądowali w trójce. No i Kiyoshi i Hyuuga… To było oczywiste. Kiyoshi z szerokim uśmiechem, Hyuuga usiłujący okazać, jaki jest niezadowolony, chociaż wszyscy wiedzieli, że to raczej gra. Trenerka z uśmiechem patrzyła, jak współpracują, idealnie zgrani. Byli dla siebie stworzeni. Ciche, niedosłyszalne rozmowy. Kiyoshi sugerujący coś z uśmiechem. Czerwony na twarzy Hyuuga, nerwowo poprawiający okulary na nosie. Przybijanie piątek po udanych akcjach. Awwwwwww.
                Aż w końcu, po ćwiczeniach, już pod sam wieczór, Riko była na tyle doprowadzona do szału tym, że tamci JESZCZE nie są razem, że przywołała ich do siebie, złapała za materiały koszulek i, starając się wyglądać na bardzo, bardzo złą, rzuciła:
- Jeżeli między wami coś jest, to przestańcie być idiotami i to sobie powiedzcie! Patrzenie na wasze niedokończone gejowskie aluzje doprowadza mnie do szału! – Po czym odbiegła, starając się nie oglądać za siebie.
                Hyuuga pokrył się rumieńcem, wymamrotał „eee…” i przyspieszonym krokiem podążył w stronę budynku. Kiyoshi pobiegł za nim, nie patrząc za uważnie, wpadł na niego i przewrócił. Co skończyło się leżeniem na nim w dosyć… Sugestywny sposób. Junpei westchnął, a w westchnieniu było tyleż ulgi, co zrezygnowania.
- No dobra. To chyba jest ten moment… Idioto.
                Złapał go za włosy i przyciągnął do siebie. I niewątpliwie był to najlepszy z pierwszych pocałunków.
***
AoKaga – odhaczone.
KiKasa – odhaczone.
MuraMuro – odhaczone.
MidoTaka – odhaczone.
AkaFuri – odhaczone.
KiyoHyuu – odhaczone.
(Ewidentnie dopisane później) MitoKoga – odhaczone.
***
                Momoi i Riko zostały otoczone przez sporą grupę koszykarzy, wśród których prym wiedli Aomine i Kagami. Skąd oni w ogóle wzięli się w ich pokoju?
- No dobra – Aomine uśmiechnął się szeroko. – Satsuki, trenerko Seirin… Teraz czas na was.
                I rzeczywiście. Tak się stało.
Dwa miesiące później
                Rok szkolny rozpoczął się. Pokolenie Cudów, Kagami i Kuroko weszli w niego już jako drugoklasiści… Oraz jako słynni na całą Japonię młodzi koszykarze. Na spotkaniu z najsilniejszymi japońskimi drużynami pojawili się wszyscy, którzy w czasie wakacji byli razem na obozie treningowym. Summer Cup zbliżał się wielkimi krokami, więc zorganizowano wywiady z każdą z najlepszych drużyn najpierw osobno, a później konferencję ze wszystkimi. Zapis tego wkrótce miał pojawić się w numerze specjalnym najbardziej prestiżowego koszykarskiego magazynu. Na konferencji większość pytań była dosyć tendencyjna, ale pod koniec jeden z dziennikarzy uśmiechnął się dziwnie i zapytał:
- Ostatnio często słyszy się o prawdziwej epidemii homoseksualizmu wśród najsilniejszych drużyn. Wśród was wytworzyło się ponoć bardzo wiele gejowskich związków. Czy umiecie wyjaśnić, skąd to się wzięło?
- Nie można mówić o epidemii homoseksualizmu. To po prostu orientacja – rzucił Takao z uczoną miną, a Aomine dodał:
- Ale coś na ten temat mogą powiedzieć wam tamte dwie – wskazał na Riko i Momoi, które stały obok, demonstracyjnie się obejmując. Ciekawski reporter podbiegł do nich z mikrofonem i spytał ich o to z wyraźnym zaciekawieniem. Wszystkie oczy w sali skierowały się na nie. A Riko roześmiała się głośno.
- My miałybyśmy mieć z tym cos wspólnego? Skąd ten pomysł? – Momoi zawtórowała jej, przyciągając dziewczynę bliżej do siebie.
- My nawet nie lubimy facetów!
*
No i koniec. A nadchodząca niespodzianka to... Po miniaturce z każdym ze "Swatkowych" pairingów! O tym, jacy są, kiedy są już razem. I dlaczego wszyscy są jednocześnie bardzo frajerscy i bardzo uroczy. A nie, to tylko moja opinia.
Pozdro od Yui. Kto widział mnie na Magni niech pisze~

niedziela, 24 maja 2015

Swatki #10 - multipairing

Swatki na czas, Borze Zielony.To aż straszne.
Yuristka ze mnie wyłazi. I na początek znowu tekst Leukonoe, chronologicznie pomiędzy rozdziałem 9 a 10, więc idealnie. Dotyczy on Kasamatsu i Kise i UWAGA - są tam seksy. Kto nie chce, niech ominie i idzie do mojej części, ale  no błagam, kto by nie chciał? To jest rewelacyjne! A seksy bardzo smaczne, nawet dla cokolwiek nieheteronormatywnej Yui. Oryginał tu.
*
Dopiero ich drugi pocałunek był tym prawdziwym, wciąż odrobinę nieporadnym, ale prawdziwym. Dopiero przy nim, przy tej delikatnej pieszczocie warg i języków, obaj z całą siłą uświadomili sobie prawdziwość przed chwilą wyznanych uczuć. Kochali się. I w tym momencie żaden z nich nie zamienił by tego miejsca w ramionach drugiego na żadne inne, ewentualnie na takie, gdzie mogliby być jeszcze bliżej. Byli dla siebie jak ogień i paliwo, nie takie, które wybucha w jednym dzikim rozbłysku, ale płonie, spokojnie, dając ciepło i bezpieczeństwo. Tym właśnie byli dla siebie. 
Dla Kise Kamatsu był tym stałym punktem, który wskazywał drogę w ciemności, dzięki któremu wreszcie wiedział, kim jest i dokąd przynależy, że ma miejsce, do którego może wrócić. Dla takiego dzikiego kota, który nigdzie nie zagrzał miejsca, to był cud. Dla Kasamatsu Kise był jasnym płomieniem, wulkanem gorąca. Może dlatego tyle czas zajęło mu przyznanie się przed samym sobą do swoich uczuć. Obawiał się odrobine tego płomienia, że się sparzy, że zginie w jego blasku. Ale teraz przytulony blisko, czując ciepło drugiego ciała, zastanawiał się, jakim sposobem mógł myśleć w ten sposób. 
Gdyby nie potrzeba tlenu trwaliby w tym pocałunku o wiele dłużej. Obaj odsunęli z niechęcią i tylko odrobinę, wciąż mogli czuć nawzajem swoje gorące oddechy. Doskonale widzieli lekko rozchylone, wilgotne i zaczerwienione wargi. To było pierwsze, na co obaj spojrzeli po powrocie z tej błogiej krainy i otwarciu oczu, dopiero później podnieśli wzrok i spojrzeli w sobie w oczy – mijając mimochodem zarumienione policzki – i było w nich wszystko, co wcześniej czy później musiało znaleźć ujście w prostych słowach "kocham cię" – szacunek, ufność, fascynacja i pożądanie, które przyciemniało tęczówki.
– Senpai, ja...  zaczął Kise i nie potrafił dokończyć zbyt zafascynowany oczami Kasamatsu i tym spokojnym wyrazem twarzy. A naprawdę chciał powiedzieć coś, może nie ważnego, ale niecierpiącego zwłoki.
Ciało powiedziało to za niego. Był to gest zupełnie nieświadomy, lekki ruch bioder, które domagały się kontaktu z drugim ciałem teraz, zaraz i dłonie, które same z siebie przesunęły się na zgrabne pośladki. Ruch, którego zaraz pożałował, gdy ciemne brwi w jednej chwili ściągnęły się w dobrze znanym grymasie. Kise już chciał zrobić krok do tyłu, bo o ile nie marzył o niczym innym by być jak najbliżej swojego kapitana, to ostatnie czego pragnął, to go do siebie zrazić jakimś gówniarskim zachowaniem.
Zdziwił się. Naprawdę się zdziwił, gdy Kasamatsu chwycił go za nadgarstek i uśmiechnął demonicznie. Uśmiech ten kojarzył sie Kise tylko jednym – z żądzą zniszczenia przeciwnika i rozniesienia go na kawałki.
– Oj, Kise – powiedział Kasamatsu. - Chyba nie masz zamiaru się wycofać, po tym co zrobiłeś, co? Chyba muszę cię nauczyć, że jak się powiedziało A, to trzeba również powiedzieć B. Zresztą zabiłbym cię, gdybyś mnie tak zostawił. – Przy tych słowach położył trzymaną dłoń Kise na swoim kroczu. Na co ten mógł jedynie otworzyć usta i się nieśmiało zarumienić. – Smarkacz – skomentował Kasamatsu, ale z wielce ubawionym uśmieszkiem i zwyczajnie pociągnął Kise za sobą.
Młodszy chłopak tylko przez chwilę czuł się nieswojo, szybko na jego ustach pojawił się uśmiech podobny do tego goszczącego na ustach jego senpaia. W sumie nie było w zachowaniu Kasamatsu niczego zadziwiającego, zawsze był tym, który dowodzi i nawet jeżeli zdarzały mu się napady nieśmiałości, to w tym momencie Kise był pewien, że były one po części na pokaz. Kasamatsu pod bardzo kruchymi pozorami skrywał perwersyjną duszę. To się dobrze składało, bo Kise miał dokładnie tak samo. 
Nawet jeżeli wzbudzili jakieś zamieszanie na terenie ośrodka, to się tym zupełnie nie przejmowali. Tak samo jak tym, że ktoś mimo wszystko może ich zobaczyć na piętrze ośrodka, gdy Kise nie mógł już dłużej wytrzymać i przyparł Kasamatsu do jakiś drzwi i zaczął zachłannie całować. W tym pocałunku był już tylko płomień pożądania. Przygryzł wargę senpaia, wsunął dłonie pod koszulkę, w zamian Kasamatsu ścisnął jego pośladki. Przyjemny pomruk wyrwał się jednocześnie z obu gardeł. Kolejne spojrzenie w przymglone oczy i wiedzieli – nie dotrą do swojego pokoju, który znajdował sie na końcu korytarza.
Któryś przez przypadek dotknął klamki.
Drzwi się otworzyły i Kasamatsu poleciał do tyłu, wylądował na ziemi, a Kise prosto na nim. Żaden z nich nie poświęcił setnej sekundy czasu, na zorientowanie się, w jakim właściwie pokoju są. Nikt nie krzyknął, nikt nie chrapał, znaczy ktoś wyszedł i zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Nie mieli zamiaru narzekać. Kise tylko kopnął drzwi, które zamknęły się z trzaskiem i zaraz jego twarz została chwycona  i przyciągnięta do kolejnego pocałunku. Ten był nieco wolniejszy, obaj byli przeświadczeni, że mają cały czas wszechświata dla siebie nawzajem. Wargi muskały o siebie, sprawiając, że wszystkie włoski na ciele stawały dęba. Języki oplatały się o siebie namiętnie. Żaden z nich nie czuł potrzeby udowodnienia swojej wyższości – w miłości nie o dominację chodzi – za to obaj próbowali w tym pocałunkach przekazać to, na co nie starczyło czasu czy śmiałości, by powiedzieć na głos – wdzięczność, przywiązanie i odrobinę niepewności względem tego, co to wszystko ze sobą niosło.
Dla obu było to pierwsze doświadczenie tego typu. Erotycznej fascynacji drugim mężczyzną i namiętności zrodzonej z pełnej pasji miłości, ale na szczęście w tej kwestii doświadczenie wcale nie było potrzebne. Wystarczyły chęci i instynkt, które już kierowały dłońmi, wślizgującymi się pod ubrania, by poczuć gorąc skóry. Nogami, które rozłożyły się i zaraz spłotły za pośladkami, przyciskającymi bliżej jedno krocze do drugiego. W końcu poruszące biodrami w tym sensualnym rytmie, od którego usta otwierały się zaskoczone, by złapać powietrze, którego nie starczało dziko bijącemu sercu.
Kise przesunął dłonią po umięśnionej łydce, musnął delikatną skórę za kolanem i wbił palce w soczyste udo. Tylko to wciąż było za mało. Chciał więcej, poczuć więcej ze smaku Kasamatsu, bo zapach, który go otaczał doprowadzał go do czystego szaleństwa. Dzielące ich warstwy materiału zaczęły irytować, bo nawet jak dociskał biodra z całej siły, to wrażenie były niewystarczające, a może nawet było to jeszcze bardziej frustrujące, bo czuł, że nie jest w swoim podnieceniu osamotniony. Podniósł się gwałtownie.
– Co ty... – zaczął Kasamatsu oburzony, ale nie zdążył dokończyć, bo Kise chwycił go niczym pannę młodą. Tym razem to był moment, gdy starszy chłopak oblał się rumieńcem. 
Został zaniesiony do łóżka, a potem na nie bezceremonialne rzucony. Już chciał zaprotestować, że to nie tak traktuje się starszych od siebie, ale zamilkł, widząc wyraz twarzy Kise. Zamilkł i poczuł, że w jednej chwili robi się bardziej podniecony, chociaż mógłby przysiąc, że to niemożliwe. Kise miał niezwykle poważną minę. Widział taki wyraz twarzy u niego tylko w chwili, gdy absolutnie oddawał się grze, gdy przestawało się liczyć cokolwiek innego. I teraz to skupione spojrzenie spod długich rzęs było skierowane na niego. 
W tym momencie dla Kise liczył się jedynie Kasamatsu, leżący na łóżku, lekko podniesiony na łokciach z rozłożonymi, ugiętymi w kolanach nogami. Krótkie spodenki zjechały w dół i w szerokiej nogawce widać było fragment ciemnych, obcisłych bokserek. Koszulka  podjechała do góry, ukazując fragment apetycznego brzucha, który Kise miał ochotę wycałować – nawet czuł jak mu się ślinka zbiera.
– Jesteś piękny, senpai – szepnął zafascynowany.
Kasamatsu nagle zawstydzony tak bezpośrednim komplementem odwrócił tylko wzrok i się zarumienił. Jednak zaraz wrócił spojrzeniem do drugiego chłopaka, gdy poczuł jak ugina się materac. Kise skradał się do niego na czworaka, Kasamatsu doskonale widział w dekolcie koszulki jego wyrzeźbioną klatę. Przez chwilę myślał, że ten widok powinien zadziałać na niego trzeźwiąco, przecież były tam same twarde mięśnie, żadnych miękkich piersi, w które można się wtulić, a do których przecież się do tej pory masturbował. Żadne otrzeźwienie nie przyszło, za to uświadomił sobie, jak bardzo chce sie pobawić tymi różowymi, drobnymi sutkami, przygryźć je, polizać. I w tej chwili nie wydawało mu się to w żaden sposób niewłaściwie. Przecież to był Kise Ryota, jak można było na niego patrzeć i go nie pożądać? W każdym razie Kasamatsu go pożądał, chciał go teraz, zaraz, już. Chwycić w garść te złote włosy, wydobyć z ust jęki i westchnięcia – sam był nieco zdziwiony śmiałością własnych myśli i ich zachłannością. 
Kise widział to doskonale, przecież był mistrzem obserwacji innych ludzi. Jednak nie dał Kasamatsu tego, czego ten chciał, chociaż bogowie sami wiedzieli, ile siły woli go to kosztowało. Przyklęknął pomiędzy nogami kapitana. Leniwym ruchem gładził odsłoniętą łydkę. Z każdym ruchem docierając nieco dalej – do kolana, muskając udo, pieszcząc jego wnętrze i patrząc ze szczerą fascynacją jak jego senpai odrzuca kolejne pozory samokontroli. Nie przejmował się wściekłymi spojrzeniami, jednak,gdy wśród nich pojawiło się na ułamek sekundy takie błagalne, nie mógł odmówić. Chwycił nogę Kasamtsu i położył sobie na ramieniu. Całował łydkę która poruszała się spazmatycznie.
– Senpai – szepnął Kise napiętą skórę. – Po tej imprezie – mówił dalej, nie zaprzestając pieszczoty. – Miałem sen. – Rozglądał się po pokoju, szybko orientując się gdzie właściwie wylądowali. Idealnie. Kasamatsu nie dał żadnej koherentnej odpowiedzi, ale Kise jej nie potrzebował. Dotarł z pocałunkami do kolana kapitana. Liznął niespiesznie w zgięciu i spojrzał na ukochanego chłopaka. – Śniłeś mi się, senpai – przyznał bez ogródek, a na samo wspomnienie tego snu poczuł, jak drga entuzjastycznie. – Miałeś na sobie pończochy i krótką spódniczkę – ostatnie słowa wypowiedział ciszej, nieco wstydząc się własnych fantazji, a jednocześnie w żaden sposób ich nie żałując.
Kasamatsu podniósł się na łokciach nagle wyciągnięty z błogostanu pieszczoty, jednak nie był to bynajmniej powrót wielce nieprzyjemny. Raczej spowodowany ciekawością. Przekrzywił głowę i uśmiechnął się.
– Fantazjujesz o mnie w pończochach, Ryota? – zapytał zaciekawiony i tylko pomyślał, "jakie to słodkie", gdy Kise zarumieniony odwrócił wzrok, nawet się zbytnio nie zastanawiał, jak dziwnie ta myśl brzmiała. – Szkoda, że nie mamy możliwości jej spełnić... – rzucił i faktycznie poczuł się szczerze zawiedziony. Jakkolwiek dziwna była to fantazja, była to fantazja Kise i Kasamatsu nie miałby nic przeciwko by ją spełnić. Jednak zaraz poczuł się nieco niepewnie, gdy Kise spojrzał na niego błyszczącymi, odrobinę dzikimi oczami i uśmiechnął się szeroko.
Zastanawiałeś się może senpai w jakim pokoju wylądowaliśmy? – zapytał rozbawiony.
Dopiero teraz Kasamtsu rozejrzał się na boki. Dojrzał jakieś bibeloty na szafkach nocnych, stanik na oparciu krzesła, lusterko, szczotkę. Szybko próbował sobie przypomnieć, czy widział gdzieś trenerkę Seirin i menagerkę Toou, ale chyba ostatni raz widział je na śniadaniu, resztę czasu i uwagi zajął mu Kise. Kise, który wstał i zaczął bezczelnie przeszukiwać szuflady i szafki.
– Chyba nie myślisz... - zaczął protestować Kasamatsu, ale został uciszony najpierw jedną, a potem druga pończochą rzuconą prosto w twarz. – Ty smarka... – tego też nie dokończył, bo uciszyła go krótką spódniczka, zaraz po niej bluzeczka. – Ryota – mruknął  z groźbą czającą się w głosie, jednak wszelka irytacja zniknęła w jednej chwili, gdy ściągnął z twarzy ubrania i zobaczył minę Kise.
Chłopak wpatrywał się w niego wielkimi, błyszczącymi oczami słodkiego kociaka i z tak oczywistym błaganiem wymalowanym na twarzy, że tylko największy skurwiel by mu odmówił. Dla Kasamatsu kociak-Kise był niemalże zabójczy... Kociak-Kise. Kise z kocimi uszkami i ogonkiem, z obróżką z dzwoneczkiem. 
Kise nieco się zaniepokoił szerokim, nieco szaleńczym uśmiechem, który pojawił się na ustach kapitana. Zwłaszcza, że nie spuszczał przy tym z niego spojrzenia, więc cokolwiek się działo w głosie Kasamatsu, Kise będzie ofiarą.
–Szkoda by było zmarnować okazję – zamruczał niemalże Kasamatsu, podnosząc się i zbierając ze sobą ubrania. Musnął usta Kise. – Jednak moja zemsta będzie słodka, Ryota – szepnął takim tonem, że Kise nie mógł się już doczekać tej zemsty. – Ale teraz, czekaj grzecznie – powiedział i pchnął młodszego chłopaka na łóżku i poszedł do łazienki.
Kise odprowadził senpaia, nie do końca wierząc w to, co właśnie się działo. Kasamatsu Yukio, jego senpai i kapitan, właśnie przebierze się dla niego w pończochy i spódniczkę, a potem... potem oni będą.... Oświecenie trzasnęła o niego mocno i trzeźwiąco, resztki rozsądku zawołały, machając chustką na pożegnanie, "gumki i lubrykant, bez tego seksu nie będzie". Kise wpadł w niemalże w panikę. Nie było najmniej mowy, żeby przerwali, bo czuł, był pewien, że jeżeli nie wykorzysta tej okazji teraz, to przez długi czas będzie mógł się obyć smakiem. O maly włos nie krzyknął z rozpaczy. Kolejny rzut oka po pokoju. Byli w babskim pokoju, więc z jakimś balsamem, oliwką czymkolwiek tego typu nie powinno być problemu, ale gumki. Jaka była szansa, że Momoi albo Aida mają takie rzeczy. Rzucił się ponownie do przeszukiwania szuflad, ale nic nie znalazł. Teraz był już bliski płaczu, już nawet pociągał nosem. Wtedy zobaczył ostatnią deskę ratunku, niczym studnię na pustyni – kobieca torebka! Rzucił się na nią jak wygłodniałe zwierzę. Nie był pewien, do której z dziewczyn należała, ale podejrzwał Momoi. Grzebał w niej, wyciągnął klucze, portfel, otwieracz do piwa, parasolkę, książkę, podpaski, majtki – czyste – bandaż, wykałaczki, scyzoryk, gaz pieprzowy, krem do rąk, kupę paragonów i innych karteluszek, zeszyt, pustą butelkę po wodzie, karty do gry, szczoteczkę do zębów, grzebień. Czuł się, jakby zagłębiał się w otchłań bez dna, ale wtedy w końcu pojawiło się światełko w tunelu. Jego dłoń natrafiła na jakiś kwadratowy kartonik. Prawie upadł na kolana, dziękując wszystkim bogom, o to trzymał w dłoniach zafoliowany kartonik prezerwatyw.
Tak bardzo oddał się swoim poszukiwaniach, że nawet nie usłyszał, że Kasamatsu wyszedł z łazienki i teraz stał oparty o framugę z ramionami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na Kise zafascynowany, jak ten łkając bezwiednie pod nosem przerzuca babską torebkę i jak w końcu unosi nad głowę niczym trofeum pudełko prezerwatyw. W tym momencie Kasamatsu uśmiechnął się pod nosem i odrzucił do łazienki, na stertę swoich ubrań, gumkę, którą wyciągnął z portfela, niech ma smarkacz radochę z dobrze wykonanej misji. Chrząknął.
Kise odwrócił głowę gwałtownie, aż coś mu nieprzyjemnie chrupnęło, jednak nie zwrócił na to najmniej uwagi. Chyba szczęka mu opadła, a erekcja, która na czas poszukiwań opadła, teraz wyprężyła się na baczność i zasalutowała służbiście, gdyby mogła krzyknęłaby w rytm "sir, melduję gotowość do ruchania tego najwspanialszego zjawiska na świecie, sir!". To był sen. To musiał być sen, takie wspaniałe rzeczy nie dzieją sie w rzeczywistości. Kise był jak zahipnotyzowany. Nawet nie zwróciłby uwagi na powrót właścicielek pokoju, kazałby im spadać, nie odrywając spojrzenia od swojego kapitana. Kapitana, który nagle poczuł się mniej pewnie pod wpływem spojrzenia złotych oczu, które przybrały o wiele ciemniejszy odcień. Nigdy, nikt nie patrzył na niego w taki sposób. Nigdy by nie pomyślał, że samo spojrzenie może w jedną chwilę zagotować krew. Widocznie tylko Kise tak potrafił i w sumie to wystarczyło. Wystarczyło spojrzenie tego jednego chłopaka pełne najbardziej pierwotnych instynktów, cały świat mógł się wypchać.
Kise nie ruszył się z miejsca, zbyt zachwycony, zbyt podniecony. Wyciągnął tylko dłoń w stronę Kasamatsu, a gdy ten podszedł trochę niepewnie i ją chwycił podprowadził ich do łóżka. Usiadł pierwszy na brzegu i w jednej chwili na wysokości wzroku miał plisowaną spódniczkę, która unosiła pod wpływem erekcji, co też uświadomiło Kise, że Kasamatsu nie ma na sobie bielizny. Uśmiechnął się przelotnie i spojrzał w górę w ciemne oczy. Nie spuścił wzroku, gdy jego dłonie po raz kolejny znalazły się umięśnionych nogach, tym razem przykryte cieńką, czarną lykrą. Sunął nimi od kolan w górę i czuł pod palcami drganie mięśni i widział, jak wargi senpaia rozchylają sie delikatnie, apetyczne czerwone, lekko wilgotne wargi. Marzył by je pocałować, ale wszystko w swoim czasie, którego przecież mieli aż nadto. Dotarł do koronki i zamarudził tam chwilę, poznając wzór i fakturę materiału, chociaż wiedział, że jeszcze kawałek i czeka go już tylko skóra. 
– Ryota... – wysapał Kasamatsu, kładąc dłonie na ramionach Kise, ciężko było stwierdzić ile w tym głosie jest grozby, a ile prośby. Zaraz też zacisnął palce, gdy w końcu dłonie Kise ruszyły w górę, wsunęły się pod spódniczkę i wbiły się w pośladki.
Kise w końcu opuścił wzrok i zaraz się oblizał. Spod plisów spódniczki wystawała różowa, wilgotna główka wyprężonego i drgającego lekko członka. Tylko przez sekundę myślał, że będzie to widok, który go odrzuci, ale jak mógł. Nic co należało do Kasamatsu nie miało prawa być odrzucające. Bez wahania zbliżył usta, wyciągnął język i zlizał słodko-gorzką ciecz. I nawet jeżeli pojawiłyby się jakieś wątpliwości, to przeciągłe westchnięcie czystej rozkoszy, które w tym momencie usłyszał, by je natychmiast rozwiał. Chyba nigdy w życiu nie był tak pełen entuzjazmu na myśl o czekającym go zadaniu. Sam nie miał cierpliwości na jakieś gierki, po prostu wziął w usta gorące ciało przed sobą – spódniczka załaskotała go w nos – odsuwał ja powoli, biorąc coraz więcej, czując wargami i językiem dobrze znany kształt i zupełnie obcy smak. Czuł, jak dłonie na jego ramionach zaciskają się jak imadło, palce wbiły się boleśnie w skórę, co tylko zwiększyło jego motywację. Tak samo jako przyspieszony oddech gdzieś w górze i drżące ciało pod palcami, które muskały wnętrze, okrutych pończochami ud. W jego działaniach nie było żadnej techniki, nie miał żadnej wiedzy w tek kwestiach popartych doświadczeniem, ale to go nie zniechęcało. W końcu była Kise Ryota, za cokolwiek się brał był w tym doskonały. Zacisnął mocno wargi na członku, gdy wędrował nimi w górę i w dół, owijał język wokół czubka i ssał z całych sił.
– Rrrrrr...
I gwałtowne szarpnięcie za włosy było jedynym ostrzeżeniem. Jego usta stały się w jednej chwili puste, jednak niewystarczająco szybko, by nie poczuł na języku smaku spermy, która w większości wylądowała na jego wargach, brodzie i policzkach. Nawet się tym zbytnio nie przejął. Zbyt był zajęty patrzeniem na twarz Kasamatsu z rozchylonymi ustami, zachłannie łapiącymi powietrze, zarumienionymi policzkami i zamglonymi od czystej rozkoszy oczami. To było za wiele i jednocześnie odrobinę za mało. Cierpiał z bólu spowodowanego podnieceniem. Nie zaprotestował, gdy pchnięty na łóżko i pozbawiony spodenek i bielizny. Nawet powiew powietrza był w jego stanie pieszczotą, a co dopiero dotyk zgrabnych pośladków, gdy Kasamtsu usiadł mu na biodrach. To było doznanie, które wywróciło mu oczy, wydobyło nie to pomruk, ni to warknięcie i sprawiło, że wbił z całych sił paznokcie w uda okryte lykrą. 
– Senpai – wydyszał.
– Yukio – powiedział Kasamatsu, pochylając się nad Kise i poruszając lekko biodrami. – Mam na imię Yukio. Mógłbyś już to zapamiętać, Ryota.
Pewnie, gdyby chodziło o cokolwiek innego, Kise zabrakłoby świadomości, do zarejestrowania, co właściwie się do niego mówi, ale mówił to Kasa... Yukio, dla niego potrafił z siebie wykrzesać jeszcze odrobinę energii do logicznego myślenia.
– Yukio – szeppnął, jakby smakował to imię. Uśmiechnął się, chwycił drugiego chłopaka za kark i przyciągnął do pocałunku.
Nigdy nie będą mieli tego dość, smaku swoich ust, Yukio nawet zbytnio nie przeszkadzał posmak własnego nasienia na wargach Kise, język w jego ustach i dłonie na pośladkach skutecznie go rozpraszały. 
Żaden nie byłby w stanie przypomnieć sobie, co i w jakiej kolejności nastąpiło. Czy najpierw Yukio ściągnął z Kise koszulkę i w końcu dorwał się do jego sutków. Czy może wcześniej Kise się podniósł i sięgnął do szafki, na którym stała oliwka do ciała o zapachu pomarańczowym. Czy najpierw Yukio szarpał się z folią od opakowania gumek, czy może jednak Kise wcześniej wsunął nawilżony palec pomiędzy pośladki kapitana. I kiedy Yukio dorobił się solidnej malinki na obojczyku. Pewnie obaj stwierdziliby, że nie ma tak czy siak żadnego znaczenia, bo ważniejszy był końcowy efekt, czyli Ryota trzymający w żelaznym uścisku biodra Yukio, gdy ten powoli, zaciskając żeby nabijał się na twardego członka. Ryota na pewno nie zapomni tego cudnego doznania obejmującą go ciasnego wejścia i miękkiego wnętrza. Chociaż serce rozrywał mu widok grymasu dyskomfortu na twarzy senpaia. Próbował zmyć go pocałunkami, pieszczotami. Chyba mu się udało, bo został przyciśnięty do łóżka, a zaraz potem odpłynął, gdy Yukio poruszył biodrami. 
Początkowo był to ruch bliższy kołysaniu, ledwo wyczuwalny. Jednak Kise czuł wszystko. Czuł ocierające się o jego uda pośladki i dotyk nóg w pończochach, muskającącą jego skórę spódniczkę, dłonie na swojej piersi, paznokcie wbijające się w skórę i przede wszystkim ten widok przed nim. Te dźwięki, te zapachy. Mózg nie nadążał z rejestracją tych doznań, więc nic dziwnego, że nie starczyło mu również sił na samokontrolę. Kolejne działania Kise niewiele miały wspólnego z jakimkolwiek rozsądkiem, ale bynajmniej ich nie żałował. Jak miał żałować tego, że pchnął Yukio na łóżko, zarzucił jego nogi na ramiona i wszedł w niego szybkim pchnięciem, którym wydobył z ust senpaia ten cudny jęk i potem kolejne, gdy dziki instynkty przejął kontrolę nad jego ciałem i poruszał biodrami w pospiesznym rytmie, nakazywał ustom całować uda okryte pończochami i gorącą skórę nad nimi. To wszystko było przedziwnie naturalne. Nie było nawet miejsca na wstyd czy nawet resztki przyzwoitości, podniecenie i zbliżający się orgazm był od wstydu silniejszy. Pocałunki były jeszcze bardziej nieporadne niż na początku, przerywane jękami i westchnięciami. Tylko dłonie odnalazły siebie nawzajem bezwiednie i bezbłędnie i splotły.
Orgazm przyszedł niespodziewanie dla obydwu, przyciągając ich do siebie jeszcze bliżej i zabierając ze sobą ostatki świadomości, starczyło ich jedynie na cichy szept:
– Kocham cię, Yukio.
– Och zamknij się, smarkaczu – odpowiedział sennie Yukio, ale Kise zbyt wyraźnie czuł uśmiech na wtulonej w jego ramię twarzy i ramiona, które objęły go odrobinę mocniej.
Kise sięgnął jeszcze po kołdrę i przykrył ich spocone ciała. Obaj zupełnie zapomnieli, że nie znajdują się w swoim pokoju.
*
No i moje, hyhy. Krótkie dosyć. Yuri alert!
*
- Dai-chan, Kagamin, musimy porozmawiać. Teraz.
- A… O czym? – Kagami udawał, że nie wie, o co chodzi.
- Nie zgrywaj idioty, idioto! – Riko zdzieliła chłopaka po ramieniu. – Doskonale wiesz, o co chodzi!
- O dzisiejszą noc. – Momoi uśmiechnęła się słodko, a Aomine i Kagami zaklęli w myślach. Czyli jednak im się nie przyśniła.
- I?
- I nie możecie cały czas siebie unikać! Tak, obmacywaliście się i prawie się ze sobą przespaliście, i wyznawaliście sobie uczucia w cholernie słodki sposób i wszyscy widzieli, że jest między wami seksualne napięcie, na litość boską, nawet Wakamatsu to zauważył! Nie udawajcie że nic się nie stało, każdy wie, że coś się stało, a wy najlepiej i moglibyście w końcu zachować się normalnie i zacząć się umawiać albo chociaż o tym porozmawiać. NA TRZEŹWO.
- Ale, Satsuki…
- Bez ale, Dai-chan, a jeżeli nie zrobicie tego sami, to my wam pomożemy. – tamci popatrzyli po sobie, a dziewczyny spojrzały sobie w oczy i bezgłośnie odliczyły. Raz, dwa, trzy… Na „trzy” obydwie nagle wskoczyły za chłopaków i pchnęły ich z całej siły na siebie. Ci byli tak zdezorientowani, że nawet nie zdążyli zaprotestować, kiedy ich usta zostały przyciśnięte do siebie. Ba, po chwili jakiś instynkt sprawił, że zmieniło się to w prawdziwy, długi pocałunek. Trenerka Seirin i menedżerka Touou przybiły piątkę. Gdy Taiga i Daiki oderwali się od siebie, ten drugi wskazał je palcem oskarżycielsko.
- Czyli miałem rację, że spiskujecie! Wprowadzacie gejozę w świat koszykówki!
- Wydało się – Aida wzruszyła ramionami.
- Pytanie tylko – Aomine najwyraźniej był w nastroju na doszukiwanie się wszystkiego we wszystkim – co łączy was dwie?
-CO?!
- Ahomine ma rację! Ciągle siedzicie we dwie w swoim pokoju, jakoś dużo czasu spędzacie razem, gadacie ze sobą bez przerwy i, trenerze, widzę jak się patrzysz na Momoi-san...
- Co ty wygadujesz, Bakagami?!
- A, Satsuki, jakoś mało zwracasz ostatnio uwagę na Tetsu. Czyżby praca z trenerką Seirin zajmowała ci za dużo czasu?
- Zajmijcie się lepiej własnym romansem – Riko odzyskała pewność siebie. – Zostawiamy was tu, gołąbeczki.
                Dziewczyny oddaliły się, Momoi z lekkim rumieńcem, Riko cała czerwona. Aomine i Kagami patrzyli się na siebie.
Wcale nie planowali rzucenia się na najbliższą ławkę i zasypania siebie nawzajem pocałunkami, tak po prostu, bez słowa. Samo wyszło.
***
                Ich pokój był otwarty. Widać zostawiły go otwartego. Ale to nie to było zaskakujące. Zaskakująca była obecność wtulonych w siebie, śpiących Kasamatsu i Kise na ich łóżku. Z czego ten pierwszy miał na sobie należącą do Momoi spódniczkę. I bluzeczkę. I pończochy. Ale ona, zamiast się wkurzyć, chwyciła aparat i zaczęła robić zdjęcia. Cykanie obudziło chłopaków, którzy popatrzyli na lokatorki – najpierw nieprzytomnie, potem z coraz większym zażenowaniem.
- Momocchi! Rikocchi! Zaraz posprzątamy wasze łóżko, przepraszam, Momocchi, zabrałem twój strój i, eee… Oliwkę… I… - Tu był już całkowicie czerwony – prezerwatywy… - Kasamatsu tylko siedział, chowając twarz w dłoniach.
- Ależ nie, nie, my się nie gniewamy. Tylko posprzątajcie i – obydwie uśmiechnęły się znacząco – na przyszłość konsumujcie swoją miłość u siebie.
                Minęło trochę czasu, nim Kise i Kasamatsu zrobili co mogli, by ogarnąć to miejsce, i wyszli. A Aida i Satsuki, zapominając o tym, co jest bądź czego nie ma między nimi, położyły się na łóżku i zaczęły się śmiać.
                Opanowały się dopiero po jakichś dziesięciu minutach i dopiero wtedy Momoi wyszła, aby przez ostatnie dwadzieścia minut przerwy pogadać z Takao. I wtedy, i dopiero wtedy, Riko mogła naprawdę zastanowić się nad tym, co czuje do swojej współlokatorki.
Stwierdziła, że nie ma pojęcia.
***
- Takao!
- Tak… Momoi?
- Możemy porozmawiać?
- Jasne!
- Chodzi mi o Midorina – zaczęła, a tamten od razu popatrzył uważniej.
- Shin-chana? Co z nim?
- Czy wy… - starała się ostrożnie dobierać słowa – czujecie coś do siebie? Coś między wami jest?
- Eee…
- To poważne pytanie.
- Znaczy ja… Lubię go i w ogóle… I… W sumie… Chciałbym, żeby coś było… Ale on to takie tsundere, wiesz sama, w końcu byłaś jego menedżerką, no nie?
- Tak. Ale wiesz – nie wiadomo po raz który tego dnia uśmiechnęła się w nieco szaleńczy sposób – wydaje mi się, że gdybyś mu powiedział, mogłoby coś z tego wyjść.
- Tak sądzisz?
- Tak sądzę.
- Myślisz, że… Powinienem mu wyznać uczucia?
- Tak – sama zdziwiła się, że Kazunari jest taki podatny na wpływy, ale to pewnie było dokładnie to, co chciał usłyszeć.
- No dobrze. Zrobię to. A – spojrzał na nią podejrzliwie – dlaczego ci na tym tak zależy?
- Och – machnęła ręką – po prostu chcę dla was obu jak najlepiej.
                Fotografując Takao klękającego przed Midorinem stwierdziła, że to może nieco przegięty sposób… Ale czy tak nie jest zabawniej?
A zaraz potem pomyślała „muszę o tym opowiedzieć Riko”.

niedziela, 17 maja 2015

Swatki #9 - multipairing

Ja nawet nie wiem, jak przeprosić, czuję się taka cholernie winna, nie wiem nawet czy ktoś mnie tu jeszcze pamięta. Coś się stało z moją weną twórczą i dlatego powoli zaczęłam przechodzić na tryb dwutygodniowy. Postaram się wrócić do normalnego, no ale wiecie, jak jest z moimi obietnicami, więc nic nie obiecuję ;-;. Rozdział chyba jest niezły i sporo tu rozwoju akcji, a przed rozdziałem niespodzianka - gościnny występ kochanej Leukonoe (jej profil na fanfiction.net, zapraszam bardzo serdecznie!), opowiadający to, czego sama nie napisałam, czyli co działo się w pokoju Aomine i Kagamiego, kiedy Momoi ich tam zaciągnęła po wielkiej alkoholowej imprezie. Leukonoe pisze lepiej ode mnie, myślę, że wam też się spodoba, ja jestem zachwycona. O, patrzcie:
*
Zaczęło się, tak jak zwykle między nimi, od kłótni, która wybuchła bez większego powodu. Tak przynajmniej mógłby twierdzić ktoś postronny. Oni widzieli lepiej. Po prostu żaden nie mógł dłużej znieść tego dziwnego napięcia, które rosło wprost proporcjonalnie do wypitego alkoholu. Było to napięcie, które towarzyszyło im od początku, tylko teraz w końcu znalazło ujście, gdy alkohol przyćmił tą głupią dumę, która nie pozwalała żadnemu z nich przyznać się otwarcie do tej obupólnej fascynacji.
          Najpierw były te przypadkowe dotknięcia, które zamiast przejść niezauważone, posyłały dreszcze wzdłuż kręgosłupa, elektryzowały. W końcu te muśnięcia przestały wystarczać, więc rzucili się sobie do gardeł, byleby byś bliżej tego drugiego ciała. Chwycili się za koszulki przyciągnęli sie do siebie. Ich twarzy były tak blisko siebie, że czuli wzajemnie własne gorące oddechy. Wzrok uciekał, nieco juz nieposłuszny od alkoholu, do warg rozciągniętych to w gniewnym krzyku, czy złośliwym uśmieszku. Później Kagami zrobił krok do przodu, jego udo otarlo się o krocze Aomine. I to był koniec. Zdrowy rozsądek wystrzelił i polecił gdzieś w dal wysoką parabolą, jak piłka wystrzelona przez Midorimę.
          Żaden nie potrafiłby powiedzieć, jakim właściwie sposobem znaleźli się na ziemi, ale żadnemu ten nowy układ nie przeszkadzał. W tej pozycji mieli lepszy pretekst do bliskości rozgrzanych ciał. Dotknięcia niby przypadkiem pośladka, uda, wsunięcia dłoni pod koszulkę. Ponapawania się wzajemnie zapachami, które tylko podkręcały rosnące podniecenie, któremu nie mogli juz dłużej zaprzeczać. Nie, gdy Mamoi postawiła stopę na plecach Aomine, dociskając go do Kagamiego. To była chwila, gdy wreszcie spojrzeli sobie w oczy, w końcu uświadamiając sobie, do czego właściwie dążą tą niby kłótnią. Nogi mieli splątane, każdy z udem w kroczu drugiego i wiedzieli niezwykle trzeźwo, jak na ten stan upojenia alkoholowego, że te twarde kształty w spodniach każdego z nich, to nie komórka, czy telefon – obaj mieli dresy bez kieszeni.
          To była pulsująca podnieceniem erekcja!
          Chyba obu to wiedza odrobinę przeraziła. Tylko dlatego dali się wyciągnąć Momoi za kołnierze z pokoju. Kagami jeszcze uchwycił spojrzenie Kuroko znad szklanki z drinkiem i było to spojrzenie, które Kagamiemu się nie spodobało. Jak zwykle widmowy zawodnik widział i wiedział więcej, niż chciał powiedzieć. Aomine za to zgarnął z szafki niedokończoną butelkę jakiegoś taniego wina.
          Drzwi za Momoi zamknęły się z wściekłym trzaskiem, a oni zostali sami w pustym, cichym pokoju. I nagle zrobiło się odrobinę niezręcznie. Albo raczej duma wróciła na miejsce i teraz żaden nie zrobi tego pierwszego kroku, bo to by znaczyło, że zależy mu bardziej niż życiowemu rywalowi. Kagami odwrócił głowę i najpierw podrapał się po karku, a później chwycił w garść swoje włosy, jakby dzięki temu mógł się pozbyć tego denerwującego podniecenia. W tym czasie Aomine nie spuszczał wzroku z drugiego chłopaka, a gdy jego dłoń zacisnęła się na włosach, wyobraźnia podsunęła mu obraz własnej dłoni w tych czerwonych włosach, dociskająca twarz Kagamiego do poduszki. Jęczącego, dyszącego i właśnego ruchanego Kagamiego. Musiał syzbko wytrzeć usta, bo zaczęła po lecieć ślinka. Podniósł butelkę wina i zaczął zachłannie pić. W obecnym stanie nawet nie smakowało tak źle.
 Oj! - zawołał Kagami, którego uwagę zwrócił odgłos głośnego picia. Na chwilę zapomniał, co właściwie chciał powiedzieć, bo właśnie z kącika ust Aomine pociekła strużka alkoholu, po szczęce, szyi i wsiąkła w koszulkę, pod którą, doskonale wiedział znajdowała się twarda, umięśniona klata.
 Co chciałbyś trochę?  zapytał Aomine, a Kagami musiał przez chwilę się mocno zastanowić, co ten ma na myśli – wino, czy samego siebie.
 W końcu prychnął pod nosem.
 Obejdzie się – powiedział, ale w tym samym czasie jego mózg... nie, wróć, cokolwiek to było, na pewno nie mózg, przeklinał go do żywego i zirytowany pytał, dlaczego jeszcze nie masz łap na tym boskim ciele przed sobą.
          Aomine uśmiechnął się szeroko. Nie należał może do najbardziej spotrzegawczych osób, ale na szczęście Kagami należał do tych, które absolutnie nie potrafią ukrywać myśli.
          Oblizał wargi i widział, jak wzrok Kagamiego do nich wędruje, jak pod tą czerwoną łepetyną krążą obrazy nie mnie perwersyjne od tych, które on sam widział we własnej wyobraźni. Podniósł powoli butelkę, odchylił głowę, odsłaniając szyję. Pierwszy łyk wziął powoli, przełknął. Kagami śledził, jak porusza się Jabłko Adama i sam się oblizał na myśl, jak może smakować ta ciemna napięta skóra szyi. Drugiego łyku wina już Aomine nie połknął. Za to podał butelkę Kagamiemu. W końcu od momentu znalezienia się w pokoju znowu byli na wyciągnięcie ramion, co Aomine skwapliwie wykorzystać, gdy tylko Kagami chciał podnieść butelkę do ust. Chwycił go za słowy na karku, przyciągnął do siebie i pocałował, językiem zmuszając chłopaka do otwarcia ust. Nie musiał czekać długo, Kagami odpowiedział od razu. Wino przelało się z ust do ust i pociekło po brodach. Nie przejęli się tym zupełnie, całowali się, miękkie, wilgotne języki oplatały się wokół siebie w dzikiej walce o dominację. Dłonie natychmiast znalazły się na pośladkach, wślizgnęły się pod koszulkę. Biodra zaczęły ocierać się o siebie zniecierpliwione. Obaj pojęcie o seksie mieli znikome, ograniczające się co najwyżej do fantazji napędzonych pornosami, ale nadrabiali entuzjazmem i dzikim instynktem, który kierował dłońmi, paznokciami, ustami i zębami. Gdzieś po drodze pozbyli się koszulek i spodni. Podczas tego pocałunku, który tylko rozgrzewał atmosferę jeszcze bardziej, nieubłaganie zbliżali się do łóżka. W końcu, gdy byli wystarczająco blisko, Aomine pchnął z całej siły Kagamiego do tyłu, rzucając go sobie samemu na talerz do pożarcia.
          Kagami się potknął, wylądował na łóżku, odbił się od niego i spadł na podłogę obok z hukiem i bolesnym jękiem. Aomine na chwilę zamurowało.
 Dupa mnie boli – mruknął Kagami, gramoląc się z podłogi z obitą kością ogonową, na co Aomine zaczął rechotać. Śmiał się jak opętany, trzymając się za brzuch i nawet wzrok Kagamiego pełen urażonej dumy nie mógł go powstrzymać.
– Pieprz się sam – warknął w końcu Kagami wściekle. - Idę spać do wanny!
          Wziął kołdrę i faktycznie poszedł do łazienki, nieco chwiejnym krokiem, ale szedł.
– Oj, oj! Czekaj! - zdążył zawołać Aominę i chwycić za kołdrę, o mało się przy tym nie przewracając – mili Państwo, Pokolenie Cudów w pełnej krasie. Wyrwał ją Kagamiemu, ale ten i tak zdążył się zamknąć w łazience.  Bakagami!  krzyknął nieco wkurzony, waląc pięścią w drzwi.  Nie zachowuj się jak pieprzona diva!
– Pieprzona? No na pewno nie przez ciebie!  nadeszła nie mniej wkurzona odpowiedź z drugiej strony.
– No chyba nie zostawisz mnie tutaj samego z...  zawiesił się i spojrzał w dół na swoje bokserki kiedy właściwie zdązyli zdjąć spodnie?  które układały się w kształt zgrabnego namiociku.  Z tym! – dokończył, chociaż Kagami nie mógł tego widzieć.
– Baw się sam, Ahomine!
          Aomine już chciał coś odpyskować, ale jakoś zabrakło mu sił. Usiadł pod drzwiami łazienki. Świat przez chwilę wirował. W końcu odchylił głowę do tyłu i zapatrzył się w sufit. Z łazienki nie dobiegały żadne dźwięki.
          Gdyby ktoś ich kiedykolwiek zapytał, co sądzą o sobie nawzajem, to jednogłośnie przyznaliby, że ten drugi to skończony idiota i nie ma w nim nic pociągającego. Może przyjaciołom przyznaliby, że było coś w tym, jak grał i jakie wyzwanie w tej grze dawał – jak zresztą we wszystkim innym - jak się ruszał na boisku, jaką pewnością siebie emanował, jak walczył do końca, jak nigdy się nie poddawał, jak zwinny był i jak niesamowicie skakał. I już tylko w duchu zwróciliby uwagę na zgrabny tyłek i seksowną klatę, na oczy pełne pasji i ognia, ten nieco złośliwy uśmieszek, kryjący w sumie poczciwą duszę. W tym, że Aomine naprawdę był genialnym graczem, kóry inspirował do przekraczania własnych granic i w tym, że Kagami był jedynym zdolnym go pokonać i uratować przed samym sobą. W tym, że w byciu idiotą kogoś sobie nawzajem niezwykle przypominali. Więc jak ci dwaj idioci siedzieli po dwóch stronach drzwi do łazienki, nie bardzo wiedząc, co właściwie mają teraz zrobić.
– Zasnąłeś? - odezwał się w końcu Aomine.
– Nie – odburknął Kagami.
          Znowu zapadła cisza, ale jakimś dziwnym sposobem nie była wcale krępująca, czy niezręczna. Wręcz przeciwnie, było coś w tej głupiej sytuacji intymnego.
– Wiesz, Daiki – odezwał się Kagami niewyraźnie, ale i tak wszystkie włoski na karku Aomine się zjeżyły na dźwięk jego imienia. - Chyba się przestraszyłem...  przyznał Kagami i zamilkł w napięciu, oczekując wybuchu szyderczego śmiechu, który ku jego zaskoczeniu nie wybuchł.  Bo widzisz...  kontynuował niepewnie.  Cholera – warknął już do siebie, targając się za włosy, próbując zmusić nieco przymulony już alkoholem mózg do współpracy. Czuł, że to jedyna okazja, żeby powiedzieć, co tak naprawdę myśli. - Podziwiam cię! - wyrzucił w końcu z siebie. Naprawdę podziwiam cię jako gracza, Daiki. Jesteś po prostu zajebisty w tym, co robisz. Patrzeć, jak grasz – mówił coraz szybciej, by zdążyć wszystko z siebie wyrzucić – to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Jesteś jak dziki kot, coś niesamowitego. Te twoje formless shot, to jakbyś naginał fizykę i cały wszechświat, żeby działał według twoich praw.  Nawet nie zauważył, kiedy zaczął się szeroko uśmiechać.  Jesteś prawdziwym światłem, takim jak słońce, popatrzysz dłużej i oczy zaczynają cię boleć. Heh, teraz, jak o tym pomyślę, to pokonanie ciebie było porwaniem się z motyką na słońce. Hej! Ale mi się udało, ale ten mecz był świetny. Myślę, że nigdy nie pokonałbym własnych ograniczeń, gdyby nie ten mecz z tobą. Daiki...  zawołał i zaraz dodał, gdy po drugiej stronie panowała cisza – nie mów, że zasnąłeś Ahomine...
– Nie, nie śpię – powiedział szybko Aomine, wyrywając się ze stuporu w jaki wprowadziły go słowa Kagamiego. Owszem nie był to pierwszy raz ktoś prawił mu komplementy, czy podziwiał jego grę. Ale w ustach Kagamiego brzmiało to jakoś inaczej, bardziej szczerze. Chciał, naprawdę chciał odwdzięczyć się podobnymi słowami, ale nie mógł żadnych znaleźć. Kilka razy otwierał i zamykał usta, ale to w żaden sposób nie pomagało. W końcu się poddał.  Dzięki, Taiga – powiedział z tak dużą dozą wdzięczności, na jaką było go stać, bo był cholernie wdzięczny Kagamiemu, gdyby nie on w końcu znienawidziłby koszykówkę, a wtedy co by mu pozostało? Miał tylko nadzieję, że Kagami zrozumie, że nie dziękuje za komplementy.
– Nie ma za co – powiedział Kagami.  Jakbyś potrzebował powtórki, to wiesz, gdzie mnie szukać. Chętnie skopię ci tyłek.
          Zaśmiali się. Znowu zapadła cisza, ale teraz obaj siedzieli z bananami na gębach, które pojawiły się nie wiadomo kiedy.
– Cieszę się, że mam cię za swojego rywala – odezwał się już poważnie Kagami. – Że w każdej chwili mogę stanąć na przeciwko ciebie, pójść na całość i jeszcze odrobinę przesunąć tą granicę, wiedząc, że ty też zawsze pójdziesz na całość. Dlatego... Zastanawiałeś się, co by było, gdyby stało się coś, co sprawiłoby, że... Że któryś z nas nie byłby w stanie pójść na całość?
          Aomine przez chwilę myślał dość intensywnie, nie wiedząc zbytnio, o czym Kagami mówi. Jak to? Nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, w której miałby pójść z Kagamim na łatwiznę, pozwolić mu wygrać, nie dać stu procentowego wyzwania i w drugą stronę to samo. Przecież na tym wszystko się opierało, właściwie na tym trzymała się ich znajomość, gdyby zniknął ten element, to co by zostało? No może mogliby się jeszcze dogadać w sprawie seksu, wyglądało na to, że tutaj też mają podobne temperamenty i ciągnie ich do siebie, jak pijaka do szklanki. W sumie może faktycznie mogliby się do tego ograniczyć... W tym momencie zrozumiał.
– Fuck – mruknął.  Ej! Ale to tylko seks! Możemy się pieprzyć, jak króliki, a później jeszcze cię wyrucham w grze, zobaczysz!
– Ej! Kto kogo niby wyrucha!  warknął Kagami, stając w drzwiach od łazienki.  Jeden na jednego, teraz!
– Z tobą zawsze – zawołał entuzjastycznie Aomine, wstając. Chociaż musiał się przy tym przytrzymać ściany.
W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się na od ściesz.
– Nie ma mowy! – krzyknęła Mamoi, trzymając się pod boki.  Nie ma seksu, nie ma grania. Do łóżka! - rozkazała tonem nie znoszącym sprzeciwu i wyszła trzaskając wściekle drzwiami i warcząc, tak że było to słychać w środku. – To miało wyglądać zupełnie inaczej, kto widział urządzać sobie rozmowy od serca w takiej chwili.
          Chłopcy stali osłupieni. Popatrzyli najpierw na siebie, potem na drzwi, znowu na siebie, szukając potwierdzenia, że to nie było przywidzenie.
– Czy to była Momoi, czy ja jestem aż tak pijany? – zapytał w końcu Kagami.
– Może faktycznie chodźmy spać – powiedział Aomine. Gniew Satsuki nie był czymś, na co chciałby się narażać po pijaku, obawiał się, że nie udałoby mu się uciec w takim stanie.
          I poszli spać, jak bozia przykazała, trzymając ręce na... przy sobie – żadnemu nie chciało się zabierać kołdry spod drzwi łazienki.

          Obaj zasypiając mieli nadzieję, że nie będą pamiętać dzisiejszej nocy. Mniejsza o macanie i obściskiwanie, to przeżyją. Ale jeżeli którykolwiek będzie pamiętał tę rozmowę od serca, jaką przeprowadzili... To dopiero może wszystko zmienić.
*
O, i dopiero teraz moje, żeby było chronologicznie, indżoj:
*
Treningi czwartego dnia wyjazdu treningowego były cokolwiek specyficzne.
Po pierwsze – większość uczestników miała kaca. Potwornego. Co nie powinno zresztą nikogo dziwić. A na dodatek ćwiczenia naszykowane im przez trenerów wcale nie były z tego powodu łatwiejsze, przeciwnie. No i wszyscy trenerzy byli wściekli.
                Nakatani, Takeuchi, Harasawa i Shirogane ograniczyli się do większych lub mniejszych ochrzanów, ale Araki zbiła wszystkich zawodników (poza Murasakibarą i Himuro, którzy byli wyjątkowo grzeczni i nie uczestniczyli w alkoholowej libacji) drewnianym mieczem, a Riko… Cóż, siniaki na twarzach były wystarczającym dowodem, że wyjątkowo im się nie poszczęściło. Ale wbrew pozorom, bezpośrednie skutki alkoholu nie były najdziwniejszą rzeczą, jaka zdarzła się na porannych ćwiczeniach.
                Koga źle znosił sake i teraz potwornie bolała go głowa, a Mitobe zamiast ćwiczyć zajmował się podtrzymywaniem go na duchu. Hyuuga darł się na wszystkich prawie tak jak Aida, a Kiyoshi usiłował go uspokoić, co frustrowało go jeszcze bardziej, bo (oczywiście, że tak) przecież nadal go nie cierpiał! Nawet gdy był jedyną osobą, która nie denerwowała go tak jak re… Nie, nie, wcale nie. Midorima odnosił się do Takao z jeszcze większą rezerwą niż zwykle, głównie dlatego, że tamten w specyficzny sposób okazywał dzisiaj swoje uczucia. I mówił dwuznaczne rzeczy. Himuro czuł się trochę nienormalnie, ale w miły sposób, bo Atsushi był wyjątkowo opiekuńczy i miły. W każdym razie jak na swoje możliwości. Akashi i Furihata… Cóż.
- Furihata-kun… Rozmawiałeś wczoraj z Akashim-kun? – Spytał Kuroko cicho, kiedy akurat stał obok Koukiego.
-Y… - Chłopak pokrył się rumieńcem. – Tak.
- Co się stało?
- No… Przeprosił, nie wiedział, że tak na mnie działa… I…
- Furihata-kun?
- Pocałował mnie. – Powiedział Furihata tak cicho, że ledwie dało się go słyszeć.
- Tak? – Tetsuya nie wydawał się ani odrobinę zaskoczony. – Ale… Źle ci z tym? Nie chciałeś tego? Powinienem z nim porozmawiać?
- Nie! Znaczy… Nie. Nie wiem.
- Gdybyś jednak potrzebował mojej pomocy, powiedz.
- Nie. Nie będzie potrzeby. Ja… Nie jest mi z tym źle. – Kuroko uśmiechnął się lekko, a Kouki spojrzał na niego z poczuciem, że on od początku wiedział, co się wydarzyło i jak Furi zareagował. A co w tym wszystkim było najdziwniejsze, to fakt, że to była prawda. Nie było mu źle z zainteresowaniem Akashiego Seijuurou. Przeciwnie.
                Aomine i Kagami unikali się nawzajem z zażenowaniem. Kuroko usiłował wyciągnąć coś z przyjaciela, ale on tylko dosadnie milczał. Kise i Kasamatsu… Kasamatsu nie wiedział już, co sądzić o zachowaniu Kise, a i tamten czuł się nieco zawstydzony w obecności senpaia. Co nie zmieniało faktu, że nadal potwierdzał wszystko, co powiedział w nocy. A Yukio nie wiedział, co mu odpowiedzieć.
                W każdym razie treningi i obiad przebiegały w dziwnej atmosferze.
***
                Momoi i Riko usiadły na łóżku nad pogiętą kartką. Obok imion menedżerka Touou dopisała proponowane nazwy pairingów.
- MuraMuro? A nie MuraHimu? – Zapytała Riko sceptycznie.
- Ale czy MuraMuro nie brzmi uroczo?
Nie bardziej niż ty, kiedy robisz taką minę, pomyślała Aida i natychmiast zawstydziła się tej myśli, która przecież nie mogła pochodzić od niej.
- No dobra. Oceńmy postępy. Aomine i Kagami?
- Po tym, co stało się w nocy, myślę, że to bardzo prawdopodobne, ale obaj są zbyt dumni, żeby teraz coś z tym zrobić.
- Chyba musimy im pomóc – Riko uśmiechnęła się lekko – zostało jeszcze trochę przerwy poobiedniej. Powinnyśmy z nimi porozmawiać.
- Tak! Ale zaraz. Ki-chan i Kasamatsu?
-Oni… Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że poradzą sobie sami. To samo z MuraMuro i AkaFuri.
- Też mi się tak wydaje. Akashi i Furihata są przesłodcy!
- A widziałaś zdjęcie zrobione przez Alex-san Murasakibarze i Himuro?
- Tak! Poradzili sobie niemal bez naszej pomocy! Dalej… Midorin i Takao?
- Ktoś musi pogadać z Takao. Z Midorimą należy uważać, bo to straszny tsundere, ale tamten wydaje się być bardziej kontaktowy. Poza tym mniej wstydliwy.
- Faktycznie, ale i z Midorinem trzeba będzie to jakoś załatwić. Później nad tym popracujemy. No i na koniec… Kiyoshi i Hyuuga?
- Cóż, to skomplikowane. Znaczy, Kiyoshi tak, ale Hyuuga jest tak uparty… Jestem pewna, że czuje coś do Kiyoshiego, ale jak sprawić, żeby się do tego przyznał?
- To twoja drużyna i znasz ich lepiej, możesz spróbować nad tym popracować? Czy nie dasz rady?
- Oczywiście, że tak! A ty zajmiesz się Midorimą i Takao. Ale to potem. Teraz musimy znaleźć Aomine i Kagamiego.
***
                Aomine leżał na jednym z boisk, mechanicznie bawiąc się piłką. Przed chwilą chyba jeszcze ćwiczył, ale teraz odpoczywał. Co dziwne, nie miał przy sobie żadnej gazetki z piersiastą panienką na okładce. Stamtąd zgarnęła go Satsuki i zaprowadziła w miejsce, które sobie upatrzyły, miłe i ustronne (a przy okazji to samo, gdzie wczoraj Akashi spotkał się z Furihatą, ale to przypadek, oczywiście). Kagami był na boisku z zupełnie innej strony obiektu, rzucając do kosza z frustracją, której źródła nie chciał znać. Nie chciał, ale znał. A ćwiczenie pomagało mu zapomnieć, że zna. Odnalazła go Riko i nie znosząc sprzeciwu zaciągnęła do pozostałej dwójki.
                Jak czuli się dwaj sławni na całą Japonię młodzi koszykarze mierzeni groźnym wzrokiem przez dwie dziewczyny, z których żadna nie miała więcej niż metr sześćdziesiąt pięć wzrostu? Cóż, raczej niepewnie. Nawet bardzo.
                Nikt z tej czwórki nie wiedział, że w tym samym czasie, kilkaset metrów stamtąd, Kise przyciskał już-prawie-nie wyrywającego się Kasamatsu do ściany budynku mieszkalnego i całował go tak, jak nigdy nie całował żadnej dziewczyny, czy kogolwiek innego. A gdy w końcu się oderwał, Kasamatsu uderzył go z wściekłością.
- Co ty wyprawiasz?!
- Całuję cię.
- Dlaczego?! Zwariowałeś, tak nagle wyrywać się z czymś taki…
- Bo chcę. Bo cię kocham, senpai.
- Ty… Co?
- Kocham cię. Już wiem.
- Wypiłeś trochę i już mnie kochasz?
- Nie. Po prostu do mnie dotarło.
- To, że mnie kochasz, nie znaczy, że nagle możesz robić takie rzeczy! To nie jest normalne zachowanie, tak z niczego zaciągać mnie tu i… Nawet jeśli ja też cię kocham, ale nie ciągnę cię w dowolnym momencie w ustronne miejsce i nie całuję cię bez twojej woli! Nie robi się czegoś takiego, dorośnij trochę! – W tym momencie Yukio zrozumiał swój błąd.
- Senpai… Kochasz mnie?
- To był przykład! Nie! Znaczy tak, ale…
- Senpai…
                Następny pocałunek był już zainicjowany przez obie strony. Wydawało się, że będzie trwał bez końca.
*
Ale to długie, o luju